WYJŚCIE AWARYJNE
Właśnie zostajesz ostrzeżony, że poniższy tekst zawiera wyrazy powszechnie uznawane za nieprzyzwoite...
...ale tylko kilka.
Mój skromny wkład do teorii Kraterowej Ziemi.
Powietrze rozdarł okrutny dźwięk trącego o metal metalu a wibracje, jakie przy tym powstały Marian poczuł nawet w od lat podtruwających go amalgamatowych plombach. Łyżka koparki o coś zahaczyła.
Ponownie.
- Ożeż ty twoja nagła w te i nazad! — zdenerwował się i ze złością cisnął łopatą, gdzie popadnie.
Popadło w ścianę jakieś pięć metrów na północny wschód od niego.
Nie dość, że był poniedziałek po długim weekendzie, na dnie wykopu było gorąco jak w piekle i wilgotno jak w ruskiej bani, to jeszcze co chwila napotykali niespodzianki! No i weź i się nie denerwuj człowieku!
Marian pokazał operatorowi, żeby wycofał łyżkę, podreptał po porzucone narzędzie i zaczął nieśpiesznie okopywać znalezisko.
Metal ponownie zaczął zgrzytać o metal. To coś nie było bardzo głęboko i raczej duże.
- Dwukondygnacyjnego podziemnego garażu mu się zachciało! — splunął na inwestora. - Rwał jego nowobogacką nać...
- Hej, Maniek! — krzyknął na niego z góry koparkowy. - Co tam? Kolejny głaz?!
Marian tym razem splunął pod nogi, oparł się obiema dłońmi na łopacie i spojrzał na krawędź wykopu. Koparkowy stał nad nim mocno pochylony do przodu i przyglądał mu się z oczekiwaniem. Pod słońce wyglądał jak olbrzymi, zaciekawiony szpak.
- Jak to co? Ciągle to samo! — odkrzyknął. - Suszy jak we żniwa! A ten dołek jest na tyle głęboki, że to może być wszystko! Równie dobrze szkielet dinozaura!
Koparkowy zaśmiał się, powoli wycofując i po chwili wylądowała obok niego butelka wody.
- Z pana to jednak swój chłop — pobłogosławił go Marian, przysysając się do niej.
Poratowany żywiej zabrał się do pracy, aby po niedługiej chwili odsłonić coś mocno okrągłego i jeszcze mocniej błyszczącego — metalową, wypolerowaną niemal jak lustro około metrowej średnicy kopułę, na której środku tkwiło płytkie wgłębienie w kształcie ludzkiej dłoni.
Marian gdzieś kiedyś już coś takiego widział, tylko ni cholery nie mógł sobie przypomnieć gdzie.
- A cóż to za diabelstwo? — zadziwił się koparkowy.
Marianowi, który nadal nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie też coś podobnego dane mu było ujrzeć, a przez to odkryć, do czego to ustrojstwo mogło służyć, pozostało jedynie odpowiedzieć wzruszeniem ramion. Do siebie mruknął pod nosem:
- Na pewno nie dinozaur...
Pot z jego czoła skapnął wprost na gładką powierzchnię artefaktu i po prostu się z niej ześlizgnął, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Swoją drogą, warstwy ziemi były nienaruszone, co oznaczało, że wynalazek tkwił sobie w niej od... cholera wie kiedy. W każdym razie długo i nadal wyglądał jak prosto z fabryki. Może to właśnie ziemia tak pięknie go zakonserwowała?
Ziemia — pomyślał ponownie. - To coś, pomimo odbicia ludzkiej łapy na wierzchu, wcale nie wygląda, jakby było z...
...naszej.
Marian zadrżał — nagle przypomniało mu się, gdzie przedtem takie cudo widział! To jest — coś bardzo podobnego, które było sobie nie mniej i nie więcej tylko... w końcowych scenach filmu Pamięć absolutna. W jednej z nich grany przez Czarnegomurzyna główny bohater...
- Maniuś! — wdarło mu się w wykluwające się w jego głowie podejrzenie zawołanie koparkowego. - Lepiej niczego już nie ruszaj! Ja lecę po kierownika albo od razu po dyrektora!
- Dyrektor jak co poniedziałek chleje z głównym inżynierem w kanciapie — poinstruował go. Po co człowiek ma niepotrzebnie zdzierać zelówy? - Dla nich weekend jeszcze się nie skończył, ale kierownik powinien być trzeźwy. W końcu ktoś tu musi być trzeźwy.
Operator koparki oddalił się w poszukiwaniu zdatnego do pracy zwierzchnictwa, a Marian zaczął obchodzić znalezisko naokoło. Nie wiadomo co kryło się pod nim i jak głęboko to coś sięgało, ale z wierzchu, pomimo skrobania po nim łopatą i łyżką koparki prezentowało się perfekcyjnie i aż się prosiło, żeby...
- Co to kuźwa ma być! — ryknął rozeźlony kierownik.
No tak — dyrektor, jak zawsze chlał, a on jak zawsze odsypiał sobotnio-niedzielne balety. Jeszcze nie zdarzyło mu się nagle wyrwanym ze snu emanować miłością do bliźnich.
- To jest takie coś, panie kierowniku, że jak tutaj przyłoży się dłoń to wtedy... — zaczął mu objaśniać Marian.
- Skądeś ty nagle taki mądry? Już ty tam niczego nigdzie nie przykładaj! — ryknął ponownie kierownik i dla podkreślenia wagi własnych słów groźnie potrząsnął ciężką pięścią.
Kierownik mógł się uzewnętrzniać, ile wlezie, bo Marian i tak wiedział swoje — jak przyłoży dłoń do wgłębienia, to wtedy stanie się... coś dobrego.
Przecież tak było w filmie.
- A pamięta kierownik, jak w zeszłym roku prześladował mnie za to, że nie chciałem przyjąć preparatu, podczas gdy sam załatwił sobie lewe zaświadczenie, że przyjął? — zagadnął go pozornie obojętnym tonem.
Kierownik naturalnie pamiętał, co nie przeszkodziło mu udać głupiego i odwrócić kota ogonem.
- No i co z tego? Przynajmniej teraz jestem zdrowy, a i ty też. Poza tym, kto ci baranie jeden bronił też sobie załatwić? Jak połowa tych, co to niby go przyjęli i wszyscy politycy.
- No i to z tego, że teraz.... — uśmiechnął się chytrze Marian — ...chuj ci w dupę!
A jego mógł w nią pocałować! Poza tym mógł mu jeszcze naskoczyć. Po drabinie dobiec do niego nie zdąży, a połamania nóg skacząc w blisko siedmiometrowy rów, na pewno nie zaryzykuje! Dlatego, pochylając się i delikatnie kładąc dłoń we wgłębieniu, przy akompaniamencie zdublowanego jęku protestu na górze, nawet się nie śpieszył. Dla lepszego efektu odczekał kilka dodatkowych sekund, po czym uśmiechnął się szeroko i pocisnął.
Poczuł jedynie lekkie mrowienie w koniuszkach palców i w chwili, gdy pomyślał, że pewnie gówno z tego i jutro trzeba będzie szukać nowej roboty... otworzyło się niebo.
Na tym nowym ponad nim wędrowały kolorowe chmury i wisiało olbrzymie, nierażące w oczy słońce, przy którym to stare było niczym ziarnko maku przy arbuzie.
- To jest jakieś pojebane — stęknął, porażony niezwykłością tego, co ujrzał, padając na kolana. - Ale i tak piękne...
*
Ill* Horbanu, którego imię tłumaczyło się na ludzkie języki jako Bramy Okien, Starszy Strażnik Farmy numer 1449, przykrytego holograficzną kopułą wydzielonego obszaru odłamka planety Tiamat, przez jego mieszkańców nazywanego Ziemią — z wrażenia kłapnął zębami, niemal nie odgryzając sobie przy tym rozdwojonego języka. Gdyby ten znany nienawistnik ludzkości, jakich nawet pośród jego gadziego gatunku było niewielu, nadal miał serce, to w tym momencie niechybnie dostałoby ono zawału, a gdyby zamiast łusek na głowie miał włosy, to zacząłby wyrywać je sobie całymi garściami. Z racji rażących braków, także fantazji, pozostało mu tylko bezsilnie zaciskać szczęki.
Nie rozumiał, jak to się mogło stać, ale zasilanie przez całe tysiąclecia utrzymującej ludzkość w iluzji kopuły... właśnie padło.
A wraz z nim systemy kontroli ich umysłów.
Ill Horbanu mógł nie wiedzieć jaka była przyczyna awarii, ale przynajmniej zdawał sobie sprawę, jakie będą jej konsekwencje.
Zasłona opadła — wszystko, co za nią przed ludźmi ukrywali za chwilę będzie dla nich widoczne jak na dłoni.
- No to mamy przejebane! — stęknął, ze strachu padając na kolana.
Jesień 2021
*dla pełnej jasności — ill
...ale tylko kilka.
Mój skromny wkład do teorii Kraterowej Ziemi.
Powietrze rozdarł okrutny dźwięk trącego o metal metalu a wibracje, jakie przy tym powstały Marian poczuł nawet w od lat podtruwających go amalgamatowych plombach. Łyżka koparki o coś zahaczyła.
Ponownie.
- Ożeż ty twoja nagła w te i nazad! — zdenerwował się i ze złością cisnął łopatą, gdzie popadnie.
Popadło w ścianę jakieś pięć metrów na północny wschód od niego.
Nie dość, że był poniedziałek po długim weekendzie, na dnie wykopu było gorąco jak w piekle i wilgotno jak w ruskiej bani, to jeszcze co chwila napotykali niespodzianki! No i weź i się nie denerwuj człowieku!
Marian pokazał operatorowi, żeby wycofał łyżkę, podreptał po porzucone narzędzie i zaczął nieśpiesznie okopywać znalezisko.
Metal ponownie zaczął zgrzytać o metal. To coś nie było bardzo głęboko i raczej duże.
- Dwukondygnacyjnego podziemnego garażu mu się zachciało! — splunął na inwestora. - Rwał jego nowobogacką nać...
- Hej, Maniek! — krzyknął na niego z góry koparkowy. - Co tam? Kolejny głaz?!
Marian tym razem splunął pod nogi, oparł się obiema dłońmi na łopacie i spojrzał na krawędź wykopu. Koparkowy stał nad nim mocno pochylony do przodu i przyglądał mu się z oczekiwaniem. Pod słońce wyglądał jak olbrzymi, zaciekawiony szpak.
- Jak to co? Ciągle to samo! — odkrzyknął. - Suszy jak we żniwa! A ten dołek jest na tyle głęboki, że to może być wszystko! Równie dobrze szkielet dinozaura!
Koparkowy zaśmiał się, powoli wycofując i po chwili wylądowała obok niego butelka wody.
- Z pana to jednak swój chłop — pobłogosławił go Marian, przysysając się do niej.
Poratowany żywiej zabrał się do pracy, aby po niedługiej chwili odsłonić coś mocno okrągłego i jeszcze mocniej błyszczącego — metalową, wypolerowaną niemal jak lustro około metrowej średnicy kopułę, na której środku tkwiło płytkie wgłębienie w kształcie ludzkiej dłoni.
Marian gdzieś kiedyś już coś takiego widział, tylko ni cholery nie mógł sobie przypomnieć gdzie.
- A cóż to za diabelstwo? — zadziwił się koparkowy.
Marianowi, który nadal nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie też coś podobnego dane mu było ujrzeć, a przez to odkryć, do czego to ustrojstwo mogło służyć, pozostało jedynie odpowiedzieć wzruszeniem ramion. Do siebie mruknął pod nosem:
- Na pewno nie dinozaur...
Pot z jego czoła skapnął wprost na gładką powierzchnię artefaktu i po prostu się z niej ześlizgnął, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Swoją drogą, warstwy ziemi były nienaruszone, co oznaczało, że wynalazek tkwił sobie w niej od... cholera wie kiedy. W każdym razie długo i nadal wyglądał jak prosto z fabryki. Może to właśnie ziemia tak pięknie go zakonserwowała?
Ziemia — pomyślał ponownie. - To coś, pomimo odbicia ludzkiej łapy na wierzchu, wcale nie wygląda, jakby było z...
...naszej.
Marian zadrżał — nagle przypomniało mu się, gdzie przedtem takie cudo widział! To jest — coś bardzo podobnego, które było sobie nie mniej i nie więcej tylko... w końcowych scenach filmu Pamięć absolutna. W jednej z nich grany przez Czarnegomurzyna główny bohater...
- Maniuś! — wdarło mu się w wykluwające się w jego głowie podejrzenie zawołanie koparkowego. - Lepiej niczego już nie ruszaj! Ja lecę po kierownika albo od razu po dyrektora!
- Dyrektor jak co poniedziałek chleje z głównym inżynierem w kanciapie — poinstruował go. Po co człowiek ma niepotrzebnie zdzierać zelówy? - Dla nich weekend jeszcze się nie skończył, ale kierownik powinien być trzeźwy. W końcu ktoś tu musi być trzeźwy.
Operator koparki oddalił się w poszukiwaniu zdatnego do pracy zwierzchnictwa, a Marian zaczął obchodzić znalezisko naokoło. Nie wiadomo co kryło się pod nim i jak głęboko to coś sięgało, ale z wierzchu, pomimo skrobania po nim łopatą i łyżką koparki prezentowało się perfekcyjnie i aż się prosiło, żeby...
- Co to kuźwa ma być! — ryknął rozeźlony kierownik.
No tak — dyrektor, jak zawsze chlał, a on jak zawsze odsypiał sobotnio-niedzielne balety. Jeszcze nie zdarzyło mu się nagle wyrwanym ze snu emanować miłością do bliźnich.
- To jest takie coś, panie kierowniku, że jak tutaj przyłoży się dłoń to wtedy... — zaczął mu objaśniać Marian.
- Skądeś ty nagle taki mądry? Już ty tam niczego nigdzie nie przykładaj! — ryknął ponownie kierownik i dla podkreślenia wagi własnych słów groźnie potrząsnął ciężką pięścią.
Kierownik mógł się uzewnętrzniać, ile wlezie, bo Marian i tak wiedział swoje — jak przyłoży dłoń do wgłębienia, to wtedy stanie się... coś dobrego.
Przecież tak było w filmie.
- A pamięta kierownik, jak w zeszłym roku prześladował mnie za to, że nie chciałem przyjąć preparatu, podczas gdy sam załatwił sobie lewe zaświadczenie, że przyjął? — zagadnął go pozornie obojętnym tonem.
Kierownik naturalnie pamiętał, co nie przeszkodziło mu udać głupiego i odwrócić kota ogonem.
- No i co z tego? Przynajmniej teraz jestem zdrowy, a i ty też. Poza tym, kto ci baranie jeden bronił też sobie załatwić? Jak połowa tych, co to niby go przyjęli i wszyscy politycy.
- No i to z tego, że teraz.... — uśmiechnął się chytrze Marian — ...chuj ci w dupę!
A jego mógł w nią pocałować! Poza tym mógł mu jeszcze naskoczyć. Po drabinie dobiec do niego nie zdąży, a połamania nóg skacząc w blisko siedmiometrowy rów, na pewno nie zaryzykuje! Dlatego, pochylając się i delikatnie kładąc dłoń we wgłębieniu, przy akompaniamencie zdublowanego jęku protestu na górze, nawet się nie śpieszył. Dla lepszego efektu odczekał kilka dodatkowych sekund, po czym uśmiechnął się szeroko i pocisnął.
Poczuł jedynie lekkie mrowienie w koniuszkach palców i w chwili, gdy pomyślał, że pewnie gówno z tego i jutro trzeba będzie szukać nowej roboty... otworzyło się niebo.
Na tym nowym ponad nim wędrowały kolorowe chmury i wisiało olbrzymie, nierażące w oczy słońce, przy którym to stare było niczym ziarnko maku przy arbuzie.
- To jest jakieś pojebane — stęknął, porażony niezwykłością tego, co ujrzał, padając na kolana. - Ale i tak piękne...
*
Ill* Horbanu, którego imię tłumaczyło się na ludzkie języki jako Bramy Okien, Starszy Strażnik Farmy numer 1449, przykrytego holograficzną kopułą wydzielonego obszaru odłamka planety Tiamat, przez jego mieszkańców nazywanego Ziemią — z wrażenia kłapnął zębami, niemal nie odgryzając sobie przy tym rozdwojonego języka. Gdyby ten znany nienawistnik ludzkości, jakich nawet pośród jego gadziego gatunku było niewielu, nadal miał serce, to w tym momencie niechybnie dostałoby ono zawału, a gdyby zamiast łusek na głowie miał włosy, to zacząłby wyrywać je sobie całymi garściami. Z racji rażących braków, także fantazji, pozostało mu tylko bezsilnie zaciskać szczęki.
Nie rozumiał, jak to się mogło stać, ale zasilanie przez całe tysiąclecia utrzymującej ludzkość w iluzji kopuły... właśnie padło.
A wraz z nim systemy kontroli ich umysłów.
Ill Horbanu mógł nie wiedzieć jaka była przyczyna awarii, ale przynajmniej zdawał sobie sprawę, jakie będą jej konsekwencje.
Zasłona opadła — wszystko, co za nią przed ludźmi ukrywali za chwilę będzie dla nich widoczne jak na dłoni.
- No to mamy przejebane! — stęknął, ze strachu padając na kolana.
Jesień 2021
*dla pełnej jasności — ill
Przyjaciółki