PRZEPROWADZKA
Inspirowane snem.
Chyba po prostu miałem go znaleźć. Tak to już bywa w życiu, że jeżeli mamy na coś, kogoś lub jakąś sytuację natrafić — to natrafiamy.
Ta jak ja na niego. Od wielu dni krążyłem po przedmieściach, właściwie samemu nie wiedząc po co, aż się przede mną nie wyłonił — na końcu ślepej uliczki, na równo, świeżo przystrzyżonym trawniku, oraz na tle starego lasu.
On — schludny, malowany na blado czerwono, piętrowy, już z daleka połyskujący lekko zaśniedziałym, czterospadowym, miedzianym dachem, wielorodzinny dom.
To znaczy — tak przypuszczałem. Jak na blok był za mały, a jak na jedną rodzinę zdecydowanie za duży. No, chyba że i rodzina byłaby odpowiednio duża.
W każdym razie, w końcu zrozumiałem, na co mi były te piesze wycieczki — otóż szukałem miejsca, do którego mógłbym się przeprowadzić — nowego domu.
Stary już się sypał i właśnie tak natychmiast o nim pomyślałem — jako o następnym.
Budynek okazał się mieć przynajmniej jednego, stałego lokatora — bardzo sympatycznego, rozmownego, ale na szczęście niegadatliwego, około pięćdziesięcioletniego pana Zdziśka, od którego na wstępie dowiedziałem się, że „masz pan nosa albo innego farta, bo całkiem niedawno zwolniło się jedno lokum”.
Całkiem przyjemne, trochę zaniedbane, trzypokojowe mieszkanie ze wszystkimi wygodami i wspaniałym widokiem na las z jednej, a na trawnik z drugiej strony.
Jak dla mnie jednego te trzy pokoje to było wręcz za wiele i normalnie to chyba bym się na nie nie zdecydował, lecz... on przecież już mnie wezwał. No i urzekły mnie widoki, więc zostałem.
To znaczy, póki co — dochodziłem. Budziłem się, wstawałem, leciałem jak na skrzydłach i zabierałem do pracy.
Jak już wspomniałem, mieszkanie nosiło ślady po dawnym lokatorze, a może i po jeszcze wcześniejszych i dopóki się ich nie pozbędę, to tak do końca moje nie będzie.
A pan Zdzisiek, oprócz tego, że rozmownym, okazał się bardzo w tym pomocnym.
Pojawiał się, gdy tylko i ja się pojawiłem i od tego momentu praktycznie mnie nie odstępował. Razem wyrzucaliśmy stare szpargały na śmietnik i razem wynosiliśmy takie, które jeszcze mogą się przydać do piwnicy. Razem wymiataliśmy kąty i razem malowaliśmy ściany, a chłop przez cały ten czas cieszył się, że nareszcie będzie miał jakiegoś kompana.
"Bo wiesz, tego całego towarzystwa z pozostałych ośmiu mieszkań to praktycznie nie ma. Robią coś gdzieś, czy gdzieś tam łażą, tudzież znikają na dłużej i pan Zdzisiek nie ma z nich żadnego pożytku. Nawet nie ma do kogo gęby otworzyć. O tym, że oprócz niego, nie ma komu zadbać o posesję, nawet nie warto wspominać. Ale ja to podobno co innego".
Pan Zdzisiek po kilka razy na dzień mówił, że od razu dostrzegł we mnie potencjał. Zobaczył, że ze mnie będzie prawdziwy sąsiad i świetny gospodarz.
Przez grzeczność nie zaprzeczałem, poza tym — wszystko okaże się z czasem, a na razie zgodnie szykowaliśmy moje gniazdko. Aż nadszedł ten dzień, bo i kiedyś wszak musiał, gdy ono było gotowe, lecz... ja niestety nie.
Oczywiście wiedziałem, że nie szykowałem go na darmo, lecz czułem, że na przeprowadzkę jest jeszcze nieco przedwcześnie. Najpierw musiałem pozamykać wszystkie sprawy w dawnym miejscu.
Co cokolwiek się przeciągało, ale odwiedzałem je i pana Zdziśka niemal codziennie. Za każdym razem na powitanie dostając jego pytające spojrzenie — czy to już?
I za każdym razem potrząsałem przecząco głową, a pan Zdzisiek natychmiast zaczynał opowiadać, co tam podczas mojej nieobecności się wydarzyło i tak aż do dnia... którego nawet nie musiał o nic pytać. Nawet spojrzeniem.
Sam z siebie dostrzegł we mnie zmianę i nawet raczył ją, uśmiechając się od uch do ucha, skomentować:
- Wyglądasz tak jakoś inaczej. Jaśniejesz.
- No bo wiesz... to właśnie dziś! — zaśmiałem się, wyciągając zza pleców niespodziankę, akustyczną gitarę.
Pan Zdzisiek z podziwu aż zagwizdał!
- Piękne wiosło! Nic nie mówiłeś, że grasz!
- Nie pytałeś — wzruszyłem ramionami. - A ty grasz?
- Też nie pytałeś!
Tym razem zaśmiał się on.
- No to co, może sobie pogramy razem? — zaproponowałem, potrząsając zachęcająco pudłem.
Pan Zdzisiek nagle spoważniał i nawet jakby zmarkotniał.
- Nie ma sprawy — mruknął pod nosem, po czym spojrzał mi prosto w oczy i zapytał:
- Tylko czy jesteś pewien... że zostaniesz tu na dłużej?
Tak więc tego się obawiał?
- Nigdzie mi się nie śpieszy — zapewniłem go serdecznie. - Jednakże mam nadzieję, że wiesz, że nic nie jest raz i na zawsze, ale... na dłużej, to i owszem — zakończyłem z szerokim uśmiechem.
Tego zapewnienia było mu trzeba. Znowu się ożywił i z wielkim zaangażowaniem pokręcił głową:
- Ha! Pewnie, że wiem! Tak że w zupełności zadowolę się tym na dłużej i jak już to sobie wyjaśniliśmy, to możemy zrobić małą sesję. Tak się składa, że ja gram na basie — może wyjść niczego sobie potupajka. A potem pójdziemy do miasta na dziewczyny — puścił do mnie oczko i szybko ruszył przodem.
Nie wiem, do czego śpieszyło mu się bardziej — do dziewczyn, czy do grania!
Lecz po chwili i nim jeszcze ruszyłem za nim i od teraz do siebie, odwrócił się i mocno uderzył — najpierw w czoło, aby następnie w piersi:
- Wybacz, gdzie też się podziały moja pamięć i dobre maniery! Przecież miałem cię odpowiednio powitać umyśloną na tę okazję krótką, żeby nie przynudzać, przemową, ale zawróciłeś mi głowę tą gitarą i wszystko wyleciało mi z głowy.
- I zaraz przyfrunęło z powrotem — zauważyłem. - Ja jednak myślę, że to nie przez gitarę tylko przez te niewiasty — chrząknąłem znacząco. - Poza tym, wiesz — nie ma takiej potrzeby. W zupełności wystarczy mi nasze zwykłe, codzienne powitanie.
- Och nie! Przecież to nie jest jakiś tam zwyczajny dzień! — gorąco zaprotestował. - Taki zdarza się jeden na ich wiele, dlatego koniecznie musisz tego wysłuchać!
- No dobrze, niech ci będzie — westchnąłem z udawaną rezygnacją. - Mów, skoro inaczej się nie da...
- A żebyś wiedział!
Pan Zdzisiek, od dziś bez wątpienia Zdzisiek, albo Zdzisio zaczął od zabiegów upiększających, to jest: popluł na dłoń i przygładził nią grzywkę, dopiero po tym ukłonił się i wydeklamował:
- Wyprawiałeś się tutaj jak panienka na pierwszą randkę albo jakaś inna sójka za zagraniczne morze, a jednym zdaniem — trochę, żeś zabałamucił! No, ale w końcu jesteś, więc... witaj po Drugiej, tej Prawdziwej Stronie Życia.
Wiosna 2021
Chyba po prostu miałem go znaleźć. Tak to już bywa w życiu, że jeżeli mamy na coś, kogoś lub jakąś sytuację natrafić — to natrafiamy.
Ta jak ja na niego. Od wielu dni krążyłem po przedmieściach, właściwie samemu nie wiedząc po co, aż się przede mną nie wyłonił — na końcu ślepej uliczki, na równo, świeżo przystrzyżonym trawniku, oraz na tle starego lasu.
On — schludny, malowany na blado czerwono, piętrowy, już z daleka połyskujący lekko zaśniedziałym, czterospadowym, miedzianym dachem, wielorodzinny dom.
To znaczy — tak przypuszczałem. Jak na blok był za mały, a jak na jedną rodzinę zdecydowanie za duży. No, chyba że i rodzina byłaby odpowiednio duża.
W każdym razie, w końcu zrozumiałem, na co mi były te piesze wycieczki — otóż szukałem miejsca, do którego mógłbym się przeprowadzić — nowego domu.
Stary już się sypał i właśnie tak natychmiast o nim pomyślałem — jako o następnym.
Budynek okazał się mieć przynajmniej jednego, stałego lokatora — bardzo sympatycznego, rozmownego, ale na szczęście niegadatliwego, około pięćdziesięcioletniego pana Zdziśka, od którego na wstępie dowiedziałem się, że „masz pan nosa albo innego farta, bo całkiem niedawno zwolniło się jedno lokum”.
Całkiem przyjemne, trochę zaniedbane, trzypokojowe mieszkanie ze wszystkimi wygodami i wspaniałym widokiem na las z jednej, a na trawnik z drugiej strony.
Jak dla mnie jednego te trzy pokoje to było wręcz za wiele i normalnie to chyba bym się na nie nie zdecydował, lecz... on przecież już mnie wezwał. No i urzekły mnie widoki, więc zostałem.
To znaczy, póki co — dochodziłem. Budziłem się, wstawałem, leciałem jak na skrzydłach i zabierałem do pracy.
Jak już wspomniałem, mieszkanie nosiło ślady po dawnym lokatorze, a może i po jeszcze wcześniejszych i dopóki się ich nie pozbędę, to tak do końca moje nie będzie.
A pan Zdzisiek, oprócz tego, że rozmownym, okazał się bardzo w tym pomocnym.
Pojawiał się, gdy tylko i ja się pojawiłem i od tego momentu praktycznie mnie nie odstępował. Razem wyrzucaliśmy stare szpargały na śmietnik i razem wynosiliśmy takie, które jeszcze mogą się przydać do piwnicy. Razem wymiataliśmy kąty i razem malowaliśmy ściany, a chłop przez cały ten czas cieszył się, że nareszcie będzie miał jakiegoś kompana.
"Bo wiesz, tego całego towarzystwa z pozostałych ośmiu mieszkań to praktycznie nie ma. Robią coś gdzieś, czy gdzieś tam łażą, tudzież znikają na dłużej i pan Zdzisiek nie ma z nich żadnego pożytku. Nawet nie ma do kogo gęby otworzyć. O tym, że oprócz niego, nie ma komu zadbać o posesję, nawet nie warto wspominać. Ale ja to podobno co innego".
Pan Zdzisiek po kilka razy na dzień mówił, że od razu dostrzegł we mnie potencjał. Zobaczył, że ze mnie będzie prawdziwy sąsiad i świetny gospodarz.
Przez grzeczność nie zaprzeczałem, poza tym — wszystko okaże się z czasem, a na razie zgodnie szykowaliśmy moje gniazdko. Aż nadszedł ten dzień, bo i kiedyś wszak musiał, gdy ono było gotowe, lecz... ja niestety nie.
Oczywiście wiedziałem, że nie szykowałem go na darmo, lecz czułem, że na przeprowadzkę jest jeszcze nieco przedwcześnie. Najpierw musiałem pozamykać wszystkie sprawy w dawnym miejscu.
Co cokolwiek się przeciągało, ale odwiedzałem je i pana Zdziśka niemal codziennie. Za każdym razem na powitanie dostając jego pytające spojrzenie — czy to już?
I za każdym razem potrząsałem przecząco głową, a pan Zdzisiek natychmiast zaczynał opowiadać, co tam podczas mojej nieobecności się wydarzyło i tak aż do dnia... którego nawet nie musiał o nic pytać. Nawet spojrzeniem.
Sam z siebie dostrzegł we mnie zmianę i nawet raczył ją, uśmiechając się od uch do ucha, skomentować:
- Wyglądasz tak jakoś inaczej. Jaśniejesz.
- No bo wiesz... to właśnie dziś! — zaśmiałem się, wyciągając zza pleców niespodziankę, akustyczną gitarę.
Pan Zdzisiek z podziwu aż zagwizdał!
- Piękne wiosło! Nic nie mówiłeś, że grasz!
- Nie pytałeś — wzruszyłem ramionami. - A ty grasz?
- Też nie pytałeś!
Tym razem zaśmiał się on.
- No to co, może sobie pogramy razem? — zaproponowałem, potrząsając zachęcająco pudłem.
Pan Zdzisiek nagle spoważniał i nawet jakby zmarkotniał.
- Nie ma sprawy — mruknął pod nosem, po czym spojrzał mi prosto w oczy i zapytał:
- Tylko czy jesteś pewien... że zostaniesz tu na dłużej?
Tak więc tego się obawiał?
- Nigdzie mi się nie śpieszy — zapewniłem go serdecznie. - Jednakże mam nadzieję, że wiesz, że nic nie jest raz i na zawsze, ale... na dłużej, to i owszem — zakończyłem z szerokim uśmiechem.
Tego zapewnienia było mu trzeba. Znowu się ożywił i z wielkim zaangażowaniem pokręcił głową:
- Ha! Pewnie, że wiem! Tak że w zupełności zadowolę się tym na dłużej i jak już to sobie wyjaśniliśmy, to możemy zrobić małą sesję. Tak się składa, że ja gram na basie — może wyjść niczego sobie potupajka. A potem pójdziemy do miasta na dziewczyny — puścił do mnie oczko i szybko ruszył przodem.
Nie wiem, do czego śpieszyło mu się bardziej — do dziewczyn, czy do grania!
Lecz po chwili i nim jeszcze ruszyłem za nim i od teraz do siebie, odwrócił się i mocno uderzył — najpierw w czoło, aby następnie w piersi:
- Wybacz, gdzie też się podziały moja pamięć i dobre maniery! Przecież miałem cię odpowiednio powitać umyśloną na tę okazję krótką, żeby nie przynudzać, przemową, ale zawróciłeś mi głowę tą gitarą i wszystko wyleciało mi z głowy.
- I zaraz przyfrunęło z powrotem — zauważyłem. - Ja jednak myślę, że to nie przez gitarę tylko przez te niewiasty — chrząknąłem znacząco. - Poza tym, wiesz — nie ma takiej potrzeby. W zupełności wystarczy mi nasze zwykłe, codzienne powitanie.
- Och nie! Przecież to nie jest jakiś tam zwyczajny dzień! — gorąco zaprotestował. - Taki zdarza się jeden na ich wiele, dlatego koniecznie musisz tego wysłuchać!
- No dobrze, niech ci będzie — westchnąłem z udawaną rezygnacją. - Mów, skoro inaczej się nie da...
- A żebyś wiedział!
Pan Zdzisiek, od dziś bez wątpienia Zdzisiek, albo Zdzisio zaczął od zabiegów upiększających, to jest: popluł na dłoń i przygładził nią grzywkę, dopiero po tym ukłonił się i wydeklamował:
- Wyprawiałeś się tutaj jak panienka na pierwszą randkę albo jakaś inna sójka za zagraniczne morze, a jednym zdaniem — trochę, żeś zabałamucił! No, ale w końcu jesteś, więc... witaj po Drugiej, tej Prawdziwej Stronie Życia.
Wiosna 2021
Ostatni będą pierwszymi