Rzecznik
Prawda Was wyzwoli. Prawda Nas wyzwoli.
Ciemność zalatywała czymś starym i zleżałym, miała fakturę jutowego worka i cała była na mojej skołowanej głowie. Z okresu pomiędzy tym, jak chciałem wsiąść do swojego zaparkowanego pod domem samochodu, a tym, jak ocknąłem się w jakimś pomieszczeniu mocno przywiązany do trzeszczącego przy każdym moim ruchu drewnianego krzesła i na domiar tego wszystkiego ze śmierdzącym workiem na głowie, pamiętałem tylko jedno: siedzącą na miejscu kierowcy, czyli zazwyczaj moim, wielką małpę.
Chyba goryla.
Ja wylegiwałem się na tylnej kanapie, a ona odwróciła się do mnie, raczej złowrogo łypnęła, po czym... ponownie urwał mi się film. Naprawdę nie mam pojęcia, co też ci moi porywacze mi zapodali. W swoim życiu wypróbowałem wiele środków odurzających, jednak po żadnym nie widywałem małp. Może z małą poprawką na moją byłą teściową, którą na własny użytek dodatkowo nazywałem starą i która prześladowała mnie także w rzadkich naówczas momentach mojej trzeźwości. Czyż to nie zadziwiający zbieg okoliczności, że po pozbyciu się obu wrzodów na moim tyłku: żony i jej mamusi, opuściły mnie także wszelkie nałogi? Wraz z walizką pieniędzy, ale wiem, że było to tego warte. To naprawdę niewielka cena za święty spokój... zwłaszcza jak ma się ich kilka. Kolejną z pewnością wyszarpią ode mnie moi porywacze i z pewnością też będzie to tego warte. O ile natrafiłem na biznesmenów ze świata przestępczego, a nie na jakąś wkurzoną tym, że nie odpowiadam na jej listy psychofankę, która w końcu zdecydowała się spotkać ze mną na swoich warunkach. Może nie powinienem był palić nimi w kominku?
- A może uprowadzili cię porywacze z Planety Małp? — zaśmiałem się cicho, przerywając strumień niepokojących domysłów.
Albo moja teściowa pokazała swoje prawdziwe oblicze, bo jej córce właśnie skończyły się wyżyłowane ode mnie pieniądze.
- To już chyba wolałbym psychofankę... — ponownie się zaśmiałem.
To był dobry moment na domyślenie się tego, że to nie była żadna chora wizja — to mój porywacz najzwyczajniej w naszym zwariowanym świecie założył kostium. Tylko odurzony umysł mógłby go w nim wziąć za prawdziwe zwierzę i z pewnością nie był to pierwszy epizod w znanej historii, kiedy ktoś zrobił z siebie małpę wyłącznie po to, żeby porwana osoba po uwolnieniu nie mogła go rozpoznać. Ten ciąg myślowy z kolei bardzo mi się podobał, bo kończył się pozytywnie — rychłym uwolnieniem.
- Poza tym ludzie robią małpie figle, kogoś małpują i... czasem chce im się pić, jak mnie teraz — powiedziałem na głos, po czym krzyknąłem — Halo! Jest tam kto?! Panie porywaczu, pić mi się chce!
Jak to dobrze, że mnie nie zakneblowali. Cienki kawałek szmaty na mojej twarzy nie był w stanie zatrzymać mojego wołania, ale kawał ściany już tak. Mogło także nie być komu mnie usłyszeć, czego zacząłem się obawiać po kilku minutach bezowocnego pokrzykiwania. Po tym czasie w mojej głowie pojawiła się trzecia, w zasadzie najgorsza opcja: ktoś wywiózł mnie na jakieś dzikie pustkowie i pozostawił na nim samego i solidnie przywiązanego do krzesła, czyli na pewną śmierć z odwodnienia. Tak po prostu i raczej nie byłaby to robota dla psychofana, lecz zupełnie niewpatrzonego we mnie zwykłego świra. Mnie przed popadnięciem w totalne szaleństwo uratował cichy głos, który w jakiś sposób omijając uszy, wpadł wprost do mojej głowy:
- Bardzo pana przepraszam, nie tak to miało wyglądać. Za chwilę zostanie pan uwolniony.
Po tej deklaracji usłyszałem jakieś połączone z szuraniem człapanie, poczułem kilka mocnych szarpnięć i naprawdę stałem się wolny. To znaczy — jedynie moje zdrętwiałe członki, które natychmiast zacząłem, na początku oczywiście nieporadnie, rozmasowywać, bo przecież nadal byłem przetrzymywany, przez nie wiadomo kogo, gdzie, w jakim celu i oby wyłącznie zarobkowym.
Zanim uczyniłem swoje górne kończyny, zdolnymi do wyswobodzenia głowy i odkrycia przynajmniej przez kogo i gdzie, oswobodziciel moich rąk się oddalił.
Świat poza jutowym workiem okazał się pozostawionym dawno temu samemu sobie i rabusiom pokojem. Wystarczająco dawno, aby opuściły go nie tylko wszystkie sprzęty (oprócz krzesła, na którym siedziałem), ale i całe okno oraz farba ze ścian. Przez otwór po drzwiach patrzyła na mnie goła ściana korytarza, a przez otwór po oknie zaglądał las późnym popołudniem. Myślę, że cały dom wyglądał jak ten pokój i sąsiadująca z nim ściana, a okolica jak ten ciekawski las. Świat poza jutowym workiem okazał się nieciekawym, moi porywacze natomiast nie okazali się wyglądać jak małpy, moi porywacze nie okazali się wcale.
- Mój pomocnik twierdzi, że te więzy były dla pańskiego dobra. Żeby nie spadł pan z krzesła i nie zrobił sobie krzywdy — ponownie usłyszałem głos w swojej głowie.
Pomijając tę całą hecę z porywaniem, to... dobre sobie! Dla mojego dobra! Prędzej, żebym nie zrobił krzywdy j e m u!
- Czy pański tajemniczy jak on sam pomocnik nie jest czasem politykiem? Oni też twierdzą, że odbierają nam wolność dla naszego dobra — zakpiłem.
- Zapewniam pana, że nie mamy z nią nic wspólnego. Przynajmniej z waszą.
Z waszą, czyli naszą, czyli tak naprawdę i c h (ICH), a jeśli nie z naszą, czyli i c h to... mniej więcej wiedziałem, kto mnie uprowadził. Przez ten głos w mojej głowie.
- Czytałem, że jeśli nie wszystkie, to chociaż niektóre niesławne trzy literowe agencje dysponują technologią, którą nazwali „Głos Boga”. To takie ustrojstwo, które poprzez fale radiowe przekazuje głos wprost do czyjegoś mózgu. Czy jakoś tak.
Całkowitej pewności co do tego, jak ten szatański wynalazek działa nie miałem, co mojemu przekonaniu, że działa i to bardzo dobrze, zupełnie nie przeszkadzało. Uważałem wręcz, że właśnie stąd w kilku ostatnich dziesięcioleciach brał się nadmiar „szaleńców”, którym ktoś w ich głowach nakazywał robić coś złego. Niektórym ludziom wiadomo, że zastraszonym społeczeństwem lepiej się manipuluje, a przecież ktoś ten strach musiał w nim wzbudzać i podtrzymywać.
- Poniekąd każdy jest głosem boga — odparł głos. - Jednakże przyjmując pański sposób pojmowania tego zagadnienia to nie. Nie jestem członkiem żadnej z waszych, wykorzystujących tego typu technologię agencji. Korzystam z przyrodzonej zarówno mi, jak i panu „technologii” telepatii, przy czym panu akurat nikt nie powiedział, że jest to jego standardowa funkcja i...
...gładko przeszedł na inny temat:
- Mój pomocnik zaraz przyniesie panu wodę, bo chyba nadal jest pan spragniony? Wcześniej byliśmy pewni, że nim zdoła pan zdjąć worek, on zdąży odejść, tak więc teraz uprzedzam, że nie jest on kimś, do kogo jest pan przyzwyczajony. Jednak bardzo proszę — bez obaw.
Głos zaciekawił mnie na tyle, że poszukiwania jemu znanej, a przede mną ukrytej funkcji odłożyłem na później. Po chwili, w jedynym wyjściu, trzymając w sztywno wyciągniętej ręce wysoką szklankę z najprawdopodobniej wodą, pojawił się ktoś... kogo już poznałem, o ile można tak powiedzieć o przelotnej wymianie spojrzeń.
- Pańskie obawy co do moich obaw były niepotrzebne. Już się spotkaliśmy. W moim samochodzie, w krótkiej chwili mojej przytomności — parsknąłem kpiąco. - Muszę wam przyznać, że przynajmniej jesteście konsekwentni. Nawiasem mówiąc, ładny kostium — bardzo realistyczny i...
Reszta kpin utknęła mi w gardle, kiedy pan Małpa podszedł na tyle blisko, że pozwolił mi zorientować się... jak bardzo się myliłem. Znałem najlepszych specjalistów w branży kostiumów i żaden z nich nie potrafiłby zrobić tak realistycznego, małpiego przebrania! Zwłaszcza takich żywych i bijących emocjami i inteligencją oczu!
I jeszcze ten silny zapach! Na pewno nie mydła, choćby i szarego.
Małpa rzuciła mi przelotne, obojętne spojrzenie, wcisnęła mi w dłoń zimną szklankę i wyszła, a właściwie wykołysała się z pokoju.
- O co tu do... nie wiadomo czego, chodzi? — wyszeptałem zaraz po tym, jak opuścił mnie najnowszy szok. To, że raczej nie o okup, już zrozumiałem. - Skąd ją wzięliście? Czy ona jest tresowana?
- Wkrótce wszystko pan zrozumie — odszeptał głos. - Lecz zanim przejdę do wyjaśnień, chciałbym pana po raz drugi przeprosić w imieniu wszystkich zaangażowanych w tę sprawę... powiedzmy, że istot. Bardzo prosimy o wybaczenie takiej niezwyczajnej i niekomfortowej formy kontaktu, jednak uznaliśmy, że dokładnie taka będzie najbezpieczniejszą dla obu stron. Środek usypiający, jakim pana potraktowaliśmy, jest całkowicie naturalny i zupełnie nieszkodliwy. Rozkłada się bez śladu i nie pozostawia skutków ubocznych. Jedynie przywiązywania do krzesła nie planowaliśmy. Mój pomocnik wykazał się własną inicjatywą. Zdaje się, że zainspirował się waszymi filmami.
I bez głosu w mojej głowie doskonale wiedziałem, że niektórymi filmami lepiej się nie inspirować. Tylko dlaczego od samego początku mówił o „waszej” i „waszych”? Nabrałem podejrzeń... że on też nie wyglądał nazbyt ludzko.
Czyli właściwie jak?
- Czy mógłby mi się pan pokazać? — poprosiłem, nim opuści mnie odwaga.
- Taki miałem zamiar. Jednak najpierw muszę pana ponownie uprzedzić, że dla niego będę wyglądał o wiele bardziej egzotycznie od mojego towarzysza.
Egzotycznie? To był największy eufemizm, jaki w swoim życiu usłyszałem! Wielkie jak mały głaz, standardowo wyposażone w te wszystkie swoje odnóża, czułki i szczypce czerwone krabiszcze, które po chwili weszło do pokoju, zmroziło mi krew w żyłach, postawiło wszystkie włosy dęba i przyciągnęło kolana do klatki piersiowej, spod której moje spanikowane serce właśnie koniecznie chciało się wydostać.
Krab natychmiast wycofał się na korytarz.
- To moja wina, niedostatecznie przygotowałem pana na moje wejście. Na moją formę, a przecież wiedziałem, że w takich okolicznościach większość ludzi zareagowałaby na nią paniką. Bardzo mi przykro — usłyszałem w swojej głowie.
Małpa, która nie jest człowiekiem w kostiumie, lecz niezwyczajną, prowadzącą auta, oglądającą filmy i mającą własne pomysły małpą i wielki krab, który mówi uprzejmości w mojej głowie i który jest... wielkim krabem, który mówi je w mojej głowie. I obaj (oboje?) do spółki są moimi porywaczami. Czy ja właśnie zwariowałem, czy dopiero zaczynałem wariować?
- Wszystko, co pan widzi, Jakubie, jest prawdziwe — podpowiedział mi głos. - Niełatwe do zaakceptowania, jednak nadal prawdziwe. Dawno temu, może nawet dziesiątki tysięcy waszych lat, Ziemia była otwartym na wszechświat światem wolnego wyboru, na który przybywało wielu przedstawicieli różnych ras. Głównie po to, żeby przeprowadzać biologiczne eksperymenty. Krzyżować się z miejscową fauną i florą, a także między sobą, czasami tworząc takie formy życia, które.... powiedzmy, że nie najbardziej były zadowolone ze swojego losu. Zna pan je z waszej mitologii jako gryfy, centaury i tak dalej. Nie twierdzę, że zawsze wiedzieliśmy, co robimy i że nie popełnialiśmy błędów, lecz, jak tutaj mówicie: Nie myli się ten, kto nic nie robi. W każdym razie nasza działalność niektórym wybitnie nie pasowała — w wyniku interwencji potężnej rasy my musieliśmy się wycofać, a wy, ludzie, owoc najbardziej udanych połączeń wielu kosmicznych ras, do tej pory pozostajecie pod jej panowaniem, czego coraz więcej z was jest świadomych. Oni potrafili świetnie zarządzać zastaną rzeczywistością, a wy, ludzie, okazaliście się jej doskonałymi kreatorami, której to umiejętności bardzo wam pozazdrościli i postanowili ją wykorzystać. W sumie — was, w czym pomocne miało być przykrycie niewielkiej części planety kopułą, bo musi pan wiedzieć, że prawdziwa Ziemia jest o wiele większa, i wmówienie wam, że ten mały skrawek jest całym waszym światem. I teraz wydawałoby się, że żyjecie w zupełnej izolacji, nie mając najmniejszego wpływu na wszechświat, ale nic bardziej mylnego. Strażnicy waszego więzienia, które tak naprawdę sami sobie tworzycie, dzięki wam tworzą wiele innych jego rzeczywistości. Zapodają wam z nich sytuacje, wy je lokalnie przerabiacie, a oni, odpowiednio do potrzeb, stosują na nich gotowe wyniki waszej pracy. Jesteście dla nich jak centrum obliczeniowe i symulator w jednym.
Gdy mi o tym opowiedział, to, jak wyglądał, przestało mieć dla mnie znaczenie. Zapewne, dopóki na powrót nie wlizie mi w oczy... — na samo wspomnienie wstrząsnąłem się w myślach i na ciele.
Jednak wyględny czy nie, nadal kosmita! Chyba nie wszyscy byli czterokończynowi... jak na przykład małpy. No właśnie — co o n a robiła w tej historii, poza mnie uprowadzaniem? Czyżby i ona była kosmitą? W tej chwili... wydało mi się to sprawą któregoś tam rzędu.
- Czy ta kopuła, to biblijny firmament? Wznieść tak olbrzymią konstrukcję... — szepnąłem z zachwytem. - To epickie!
- Epickie? I właśnie to pana zafascynowało? — prychnął zdumiony głos. - W y samą myślą moglibyście tworzyć całe światy... gdybyście tylko pamiętali, kim jesteście. Ale o to przecież od tysięcy lat dbają wasi strażnicy.
Miał rację: Czym jest stworzenie kopuły na jakimś g o t o w y m świecie, wobec stworzenia tego świata? Samą myślą.
- Całe światy? Myślą? Jest pan tego pewien? — zapytałem z niedowierzaniem.
- Tak. Wy macie bezpośrednie połączenie ze stwórcą wszystkiego, oni i wiele innych ras nie. Wy, z racji tego połączenia, ponad kreowanie moglibyście jeszcze wskazywać kierunek rozwoju wszechświata, a oni się go boją. Rozwój oznacza zmiany, a oni chcą, żeby pozostało, jak jest. To jest główny powód waszego przetrzymywania, wasza dla nich praca jest, powiedzmy, produktem ubocznym. Jakoś musieli tę waszą wielką moc wykorzystać. Szkoda, że do małych celów, w każdym razie, stagnacja z czasem zamieni się w zapaść, a większość stworzenia tego nie chce. Większość stworzenia nie chce się zapadać, większość stworzenia chce się rozwijać, stawać się doskonalszymi, do czego jesteście nam potrzebni. Dlatego, że macie takie przyrodzone zdolności, jakie macie i dlatego, że wszechświat jest całością, więc jeżeli, kolokwialnie mówiąc: „ma dokądś pójść”, to tylko jako całość.
- Oni też są jego częścią, więc bez nich „nie pójdzie” — zauważyłem.
- Jak najbardziej — potwierdził głos. - Uważamy, że wasze uwolnienie spowoduje także ich uwolnienie, a na pewno strącenie ich nogi z hamulca wszechświata. Czy tak będzie, j a k będzie, dowiemy się, kiedy was wyzwolimy. To znaczy p o m o ż e m y was wyzwolić, bo najważniejsza robota będzie należała do was: Zrozumienie kim tak naprawdę jesteście. A wtedy będzie tak, jak w tym, co już wam zapowiedziano: „Prawda was wyzwoli”... i przy okazji innych i jak już o nich wspomniałem, musi pan wiedzieć, że my, inne rasy, musiałyśmy odejść... lecz tak całkiem się nas nie pozbyli. Przed odejściem poniektórzy zdążyli pozostawić na Ziemi, tej, na której mieszkacie obecnie, nasze odpowiedniki w królestwie zwierząt. Naszych przedstawicieli, z którymi łącząc się telepatycznie, możemy obserwować bieżące wydarzenia, a nawet, jak w tej chwili, je tworzyć, z czego korzystamy bardzo rzadko.
Jest to o tyle łatwe dlatego, że wasi strażnicy uznają zwierzęta za „niższe formy życia”. Dla nich są one zupełnie nieistotne i taki sam pogląd zaszczepili i wam. Większości z was... co okazało się mieć jak to w dualistycznej rzeczywistości i dobre strony.
Jakie, już powiedział: łatwiej jest im działać niezauważonymi, no i miło było w końcu zrozumieć jego krabią postać!
- Czyli że jest pan kosmitą i jednocześnie nie jest, ale... bardziej jest, niż nie jest.
Wydaje mi się, że całkiem dobrze go rozkminiłem, jednak przecież nie był tutaj sam.
- A pan Małpa? Czy jest we wszechświecie jakaś Planeta Małp?
- Nawet nie jedna — potwierdził głos.
Co oznaczało, że odnośnie do Planety Małp tak do końca się nie myliłem i co najmniej jedna z nich była zaangażowana w moje uprowadzenie.
- A jak wiele gatunków zwierząt jest „od was”? Może jakieś przykłady? - drążyłem dalej.
Jednak głos nie dał się wciągnąć w wyliczankę.
- Wiele, jednak teraz nie pora ich wymieniać...
- ... ponieważ teraz jest czas wyjaśnić, gdzie w tym całym galimatiasie jest moje miejsce — zrozumiałem na co. - Oraz, a właściwie przede wszystkim, dlaczego moje.
- Dlaczego pańskie — usłyszałem w swojej głowie rozbawienie. - Zamiast o tym opowiadać, może po prostu pokażę. Mogę zwracać się do pana słowami, mogę i obrazami. Tak nawet będzie lepiej.
Wrażenie było takie, jakbym tam był. Nie pomiędzy niedużymi, brodzącymi w płytkiej, zielonkawej, cudownie ciepłej wodzie, pod wielkim, błękitnym niebem i pomiędzy strzelistymi, gładkimi jak wypolerowany kamień budynkami istotami, lecz... jedną z nich. Okrągłym, czerwonym, z oczami jak dwa małe, czarne paciorki, od spodu porośniętym jakby ciemnymi, kręconymi włosami, z zakończonymi czymś na podobieństwo trzech palców niedużymi szczypcami... na pewno nie krabem. Znając nasze, ziemskie, nigdy bym tak o nich nie pomyślał. Będąc jednym z nich, pomyślałem o Ziemi.
- Wydobył pan na wierzch moje ukryte wspomnienia. Kiedyś byłem jednym z was — wyszeptałem urzeczony lekkością ich bytu. Wtedy także mojego. - Zanim postanowiłem zostać... chyba tym, kim jestem teraz. Chciałem pomóc w tym, o czym przed chwilą pan mi powiedział. Przypomniał...
- Dusza jest jak woda — przybiera kształt naczynia, do którego została wlana. Woda raz jest kulą, raz sześcianem, a raz czymkolwiek — i zawsze wodą. Dusza może być kimkolwiek i zawsze duszą — potwierdził głos. - My wiemy, że ma pan otwarty umysł, a ludzie uważają pana za wybitnego artystę, piosenkarza. Szanują, poważają i oprócz jego piosenek słuchają tego, co ma do powiedzenia. Posłuchają także tego, co my poprzez pana będziemy chcieli im opowiedzieć. O nich, że są kimś więcej w czymś większym. Jeżeli ludzie nie mogą zwrócić się do wszechświata, my zwrócimy się do ludzi. Zwrócimy ich wszechświatowi. Chcemy, żeby został pan naszym rzecznikiem.
Spojrzałem na trzymaną w dłoni szklankę wody. Jakimś cudem udało mi się nie ulać z niej nawet kropli — kolejny cud tego dnia, jednak poza nim niezbyt na nie liczyłem.
- Znając ludzi, dokładnie wtedy, jak zacznę za was mówić... przestaną mnie słuchać. Zwyczajnie uznają mnie za wariata. Oprócz tej garstki, która już nimi jest. Jednak pośród nich poparcia bym nie szukał.
- Więcej wiary, Jakubie! — zaśmiał się głos. - Jako zwierzęta zrobimy coś takiego, że nie tylko nie przestaną, lecz zaczną z większą uwagą. Na krótko przed tym, ponownie się do pana zgłosimy. Wkrótce.
Czy mógłbym odmówić, wiedząc, kim byłem i mógłbym być?
Kim będę.
Kim j e s t e m.
- Tylko następnym razem... bez porywania poproszę.
Zima 2023
Ciemność zalatywała czymś starym i zleżałym, miała fakturę jutowego worka i cała była na mojej skołowanej głowie. Z okresu pomiędzy tym, jak chciałem wsiąść do swojego zaparkowanego pod domem samochodu, a tym, jak ocknąłem się w jakimś pomieszczeniu mocno przywiązany do trzeszczącego przy każdym moim ruchu drewnianego krzesła i na domiar tego wszystkiego ze śmierdzącym workiem na głowie, pamiętałem tylko jedno: siedzącą na miejscu kierowcy, czyli zazwyczaj moim, wielką małpę.
Chyba goryla.
Ja wylegiwałem się na tylnej kanapie, a ona odwróciła się do mnie, raczej złowrogo łypnęła, po czym... ponownie urwał mi się film. Naprawdę nie mam pojęcia, co też ci moi porywacze mi zapodali. W swoim życiu wypróbowałem wiele środków odurzających, jednak po żadnym nie widywałem małp. Może z małą poprawką na moją byłą teściową, którą na własny użytek dodatkowo nazywałem starą i która prześladowała mnie także w rzadkich naówczas momentach mojej trzeźwości. Czyż to nie zadziwiający zbieg okoliczności, że po pozbyciu się obu wrzodów na moim tyłku: żony i jej mamusi, opuściły mnie także wszelkie nałogi? Wraz z walizką pieniędzy, ale wiem, że było to tego warte. To naprawdę niewielka cena za święty spokój... zwłaszcza jak ma się ich kilka. Kolejną z pewnością wyszarpią ode mnie moi porywacze i z pewnością też będzie to tego warte. O ile natrafiłem na biznesmenów ze świata przestępczego, a nie na jakąś wkurzoną tym, że nie odpowiadam na jej listy psychofankę, która w końcu zdecydowała się spotkać ze mną na swoich warunkach. Może nie powinienem był palić nimi w kominku?
- A może uprowadzili cię porywacze z Planety Małp? — zaśmiałem się cicho, przerywając strumień niepokojących domysłów.
Albo moja teściowa pokazała swoje prawdziwe oblicze, bo jej córce właśnie skończyły się wyżyłowane ode mnie pieniądze.
- To już chyba wolałbym psychofankę... — ponownie się zaśmiałem.
To był dobry moment na domyślenie się tego, że to nie była żadna chora wizja — to mój porywacz najzwyczajniej w naszym zwariowanym świecie założył kostium. Tylko odurzony umysł mógłby go w nim wziąć za prawdziwe zwierzę i z pewnością nie był to pierwszy epizod w znanej historii, kiedy ktoś zrobił z siebie małpę wyłącznie po to, żeby porwana osoba po uwolnieniu nie mogła go rozpoznać. Ten ciąg myślowy z kolei bardzo mi się podobał, bo kończył się pozytywnie — rychłym uwolnieniem.
- Poza tym ludzie robią małpie figle, kogoś małpują i... czasem chce im się pić, jak mnie teraz — powiedziałem na głos, po czym krzyknąłem — Halo! Jest tam kto?! Panie porywaczu, pić mi się chce!
Jak to dobrze, że mnie nie zakneblowali. Cienki kawałek szmaty na mojej twarzy nie był w stanie zatrzymać mojego wołania, ale kawał ściany już tak. Mogło także nie być komu mnie usłyszeć, czego zacząłem się obawiać po kilku minutach bezowocnego pokrzykiwania. Po tym czasie w mojej głowie pojawiła się trzecia, w zasadzie najgorsza opcja: ktoś wywiózł mnie na jakieś dzikie pustkowie i pozostawił na nim samego i solidnie przywiązanego do krzesła, czyli na pewną śmierć z odwodnienia. Tak po prostu i raczej nie byłaby to robota dla psychofana, lecz zupełnie niewpatrzonego we mnie zwykłego świra. Mnie przed popadnięciem w totalne szaleństwo uratował cichy głos, który w jakiś sposób omijając uszy, wpadł wprost do mojej głowy:
- Bardzo pana przepraszam, nie tak to miało wyglądać. Za chwilę zostanie pan uwolniony.
Po tej deklaracji usłyszałem jakieś połączone z szuraniem człapanie, poczułem kilka mocnych szarpnięć i naprawdę stałem się wolny. To znaczy — jedynie moje zdrętwiałe członki, które natychmiast zacząłem, na początku oczywiście nieporadnie, rozmasowywać, bo przecież nadal byłem przetrzymywany, przez nie wiadomo kogo, gdzie, w jakim celu i oby wyłącznie zarobkowym.
Zanim uczyniłem swoje górne kończyny, zdolnymi do wyswobodzenia głowy i odkrycia przynajmniej przez kogo i gdzie, oswobodziciel moich rąk się oddalił.
Świat poza jutowym workiem okazał się pozostawionym dawno temu samemu sobie i rabusiom pokojem. Wystarczająco dawno, aby opuściły go nie tylko wszystkie sprzęty (oprócz krzesła, na którym siedziałem), ale i całe okno oraz farba ze ścian. Przez otwór po drzwiach patrzyła na mnie goła ściana korytarza, a przez otwór po oknie zaglądał las późnym popołudniem. Myślę, że cały dom wyglądał jak ten pokój i sąsiadująca z nim ściana, a okolica jak ten ciekawski las. Świat poza jutowym workiem okazał się nieciekawym, moi porywacze natomiast nie okazali się wyglądać jak małpy, moi porywacze nie okazali się wcale.
- Mój pomocnik twierdzi, że te więzy były dla pańskiego dobra. Żeby nie spadł pan z krzesła i nie zrobił sobie krzywdy — ponownie usłyszałem głos w swojej głowie.
Pomijając tę całą hecę z porywaniem, to... dobre sobie! Dla mojego dobra! Prędzej, żebym nie zrobił krzywdy j e m u!
- Czy pański tajemniczy jak on sam pomocnik nie jest czasem politykiem? Oni też twierdzą, że odbierają nam wolność dla naszego dobra — zakpiłem.
- Zapewniam pana, że nie mamy z nią nic wspólnego. Przynajmniej z waszą.
Z waszą, czyli naszą, czyli tak naprawdę i c h (ICH), a jeśli nie z naszą, czyli i c h to... mniej więcej wiedziałem, kto mnie uprowadził. Przez ten głos w mojej głowie.
- Czytałem, że jeśli nie wszystkie, to chociaż niektóre niesławne trzy literowe agencje dysponują technologią, którą nazwali „Głos Boga”. To takie ustrojstwo, które poprzez fale radiowe przekazuje głos wprost do czyjegoś mózgu. Czy jakoś tak.
Całkowitej pewności co do tego, jak ten szatański wynalazek działa nie miałem, co mojemu przekonaniu, że działa i to bardzo dobrze, zupełnie nie przeszkadzało. Uważałem wręcz, że właśnie stąd w kilku ostatnich dziesięcioleciach brał się nadmiar „szaleńców”, którym ktoś w ich głowach nakazywał robić coś złego. Niektórym ludziom wiadomo, że zastraszonym społeczeństwem lepiej się manipuluje, a przecież ktoś ten strach musiał w nim wzbudzać i podtrzymywać.
- Poniekąd każdy jest głosem boga — odparł głos. - Jednakże przyjmując pański sposób pojmowania tego zagadnienia to nie. Nie jestem członkiem żadnej z waszych, wykorzystujących tego typu technologię agencji. Korzystam z przyrodzonej zarówno mi, jak i panu „technologii” telepatii, przy czym panu akurat nikt nie powiedział, że jest to jego standardowa funkcja i...
...gładko przeszedł na inny temat:
- Mój pomocnik zaraz przyniesie panu wodę, bo chyba nadal jest pan spragniony? Wcześniej byliśmy pewni, że nim zdoła pan zdjąć worek, on zdąży odejść, tak więc teraz uprzedzam, że nie jest on kimś, do kogo jest pan przyzwyczajony. Jednak bardzo proszę — bez obaw.
Głos zaciekawił mnie na tyle, że poszukiwania jemu znanej, a przede mną ukrytej funkcji odłożyłem na później. Po chwili, w jedynym wyjściu, trzymając w sztywno wyciągniętej ręce wysoką szklankę z najprawdopodobniej wodą, pojawił się ktoś... kogo już poznałem, o ile można tak powiedzieć o przelotnej wymianie spojrzeń.
- Pańskie obawy co do moich obaw były niepotrzebne. Już się spotkaliśmy. W moim samochodzie, w krótkiej chwili mojej przytomności — parsknąłem kpiąco. - Muszę wam przyznać, że przynajmniej jesteście konsekwentni. Nawiasem mówiąc, ładny kostium — bardzo realistyczny i...
Reszta kpin utknęła mi w gardle, kiedy pan Małpa podszedł na tyle blisko, że pozwolił mi zorientować się... jak bardzo się myliłem. Znałem najlepszych specjalistów w branży kostiumów i żaden z nich nie potrafiłby zrobić tak realistycznego, małpiego przebrania! Zwłaszcza takich żywych i bijących emocjami i inteligencją oczu!
I jeszcze ten silny zapach! Na pewno nie mydła, choćby i szarego.
Małpa rzuciła mi przelotne, obojętne spojrzenie, wcisnęła mi w dłoń zimną szklankę i wyszła, a właściwie wykołysała się z pokoju.
- O co tu do... nie wiadomo czego, chodzi? — wyszeptałem zaraz po tym, jak opuścił mnie najnowszy szok. To, że raczej nie o okup, już zrozumiałem. - Skąd ją wzięliście? Czy ona jest tresowana?
- Wkrótce wszystko pan zrozumie — odszeptał głos. - Lecz zanim przejdę do wyjaśnień, chciałbym pana po raz drugi przeprosić w imieniu wszystkich zaangażowanych w tę sprawę... powiedzmy, że istot. Bardzo prosimy o wybaczenie takiej niezwyczajnej i niekomfortowej formy kontaktu, jednak uznaliśmy, że dokładnie taka będzie najbezpieczniejszą dla obu stron. Środek usypiający, jakim pana potraktowaliśmy, jest całkowicie naturalny i zupełnie nieszkodliwy. Rozkłada się bez śladu i nie pozostawia skutków ubocznych. Jedynie przywiązywania do krzesła nie planowaliśmy. Mój pomocnik wykazał się własną inicjatywą. Zdaje się, że zainspirował się waszymi filmami.
I bez głosu w mojej głowie doskonale wiedziałem, że niektórymi filmami lepiej się nie inspirować. Tylko dlaczego od samego początku mówił o „waszej” i „waszych”? Nabrałem podejrzeń... że on też nie wyglądał nazbyt ludzko.
Czyli właściwie jak?
- Czy mógłby mi się pan pokazać? — poprosiłem, nim opuści mnie odwaga.
- Taki miałem zamiar. Jednak najpierw muszę pana ponownie uprzedzić, że dla niego będę wyglądał o wiele bardziej egzotycznie od mojego towarzysza.
Egzotycznie? To był największy eufemizm, jaki w swoim życiu usłyszałem! Wielkie jak mały głaz, standardowo wyposażone w te wszystkie swoje odnóża, czułki i szczypce czerwone krabiszcze, które po chwili weszło do pokoju, zmroziło mi krew w żyłach, postawiło wszystkie włosy dęba i przyciągnęło kolana do klatki piersiowej, spod której moje spanikowane serce właśnie koniecznie chciało się wydostać.
Krab natychmiast wycofał się na korytarz.
- To moja wina, niedostatecznie przygotowałem pana na moje wejście. Na moją formę, a przecież wiedziałem, że w takich okolicznościach większość ludzi zareagowałaby na nią paniką. Bardzo mi przykro — usłyszałem w swojej głowie.
Małpa, która nie jest człowiekiem w kostiumie, lecz niezwyczajną, prowadzącą auta, oglądającą filmy i mającą własne pomysły małpą i wielki krab, który mówi uprzejmości w mojej głowie i który jest... wielkim krabem, który mówi je w mojej głowie. I obaj (oboje?) do spółki są moimi porywaczami. Czy ja właśnie zwariowałem, czy dopiero zaczynałem wariować?
- Wszystko, co pan widzi, Jakubie, jest prawdziwe — podpowiedział mi głos. - Niełatwe do zaakceptowania, jednak nadal prawdziwe. Dawno temu, może nawet dziesiątki tysięcy waszych lat, Ziemia była otwartym na wszechświat światem wolnego wyboru, na który przybywało wielu przedstawicieli różnych ras. Głównie po to, żeby przeprowadzać biologiczne eksperymenty. Krzyżować się z miejscową fauną i florą, a także między sobą, czasami tworząc takie formy życia, które.... powiedzmy, że nie najbardziej były zadowolone ze swojego losu. Zna pan je z waszej mitologii jako gryfy, centaury i tak dalej. Nie twierdzę, że zawsze wiedzieliśmy, co robimy i że nie popełnialiśmy błędów, lecz, jak tutaj mówicie: Nie myli się ten, kto nic nie robi. W każdym razie nasza działalność niektórym wybitnie nie pasowała — w wyniku interwencji potężnej rasy my musieliśmy się wycofać, a wy, ludzie, owoc najbardziej udanych połączeń wielu kosmicznych ras, do tej pory pozostajecie pod jej panowaniem, czego coraz więcej z was jest świadomych. Oni potrafili świetnie zarządzać zastaną rzeczywistością, a wy, ludzie, okazaliście się jej doskonałymi kreatorami, której to umiejętności bardzo wam pozazdrościli i postanowili ją wykorzystać. W sumie — was, w czym pomocne miało być przykrycie niewielkiej części planety kopułą, bo musi pan wiedzieć, że prawdziwa Ziemia jest o wiele większa, i wmówienie wam, że ten mały skrawek jest całym waszym światem. I teraz wydawałoby się, że żyjecie w zupełnej izolacji, nie mając najmniejszego wpływu na wszechświat, ale nic bardziej mylnego. Strażnicy waszego więzienia, które tak naprawdę sami sobie tworzycie, dzięki wam tworzą wiele innych jego rzeczywistości. Zapodają wam z nich sytuacje, wy je lokalnie przerabiacie, a oni, odpowiednio do potrzeb, stosują na nich gotowe wyniki waszej pracy. Jesteście dla nich jak centrum obliczeniowe i symulator w jednym.
Gdy mi o tym opowiedział, to, jak wyglądał, przestało mieć dla mnie znaczenie. Zapewne, dopóki na powrót nie wlizie mi w oczy... — na samo wspomnienie wstrząsnąłem się w myślach i na ciele.
Jednak wyględny czy nie, nadal kosmita! Chyba nie wszyscy byli czterokończynowi... jak na przykład małpy. No właśnie — co o n a robiła w tej historii, poza mnie uprowadzaniem? Czyżby i ona była kosmitą? W tej chwili... wydało mi się to sprawą któregoś tam rzędu.
- Czy ta kopuła, to biblijny firmament? Wznieść tak olbrzymią konstrukcję... — szepnąłem z zachwytem. - To epickie!
- Epickie? I właśnie to pana zafascynowało? — prychnął zdumiony głos. - W y samą myślą moglibyście tworzyć całe światy... gdybyście tylko pamiętali, kim jesteście. Ale o to przecież od tysięcy lat dbają wasi strażnicy.
Miał rację: Czym jest stworzenie kopuły na jakimś g o t o w y m świecie, wobec stworzenia tego świata? Samą myślą.
- Całe światy? Myślą? Jest pan tego pewien? — zapytałem z niedowierzaniem.
- Tak. Wy macie bezpośrednie połączenie ze stwórcą wszystkiego, oni i wiele innych ras nie. Wy, z racji tego połączenia, ponad kreowanie moglibyście jeszcze wskazywać kierunek rozwoju wszechświata, a oni się go boją. Rozwój oznacza zmiany, a oni chcą, żeby pozostało, jak jest. To jest główny powód waszego przetrzymywania, wasza dla nich praca jest, powiedzmy, produktem ubocznym. Jakoś musieli tę waszą wielką moc wykorzystać. Szkoda, że do małych celów, w każdym razie, stagnacja z czasem zamieni się w zapaść, a większość stworzenia tego nie chce. Większość stworzenia nie chce się zapadać, większość stworzenia chce się rozwijać, stawać się doskonalszymi, do czego jesteście nam potrzebni. Dlatego, że macie takie przyrodzone zdolności, jakie macie i dlatego, że wszechświat jest całością, więc jeżeli, kolokwialnie mówiąc: „ma dokądś pójść”, to tylko jako całość.
- Oni też są jego częścią, więc bez nich „nie pójdzie” — zauważyłem.
- Jak najbardziej — potwierdził głos. - Uważamy, że wasze uwolnienie spowoduje także ich uwolnienie, a na pewno strącenie ich nogi z hamulca wszechświata. Czy tak będzie, j a k będzie, dowiemy się, kiedy was wyzwolimy. To znaczy p o m o ż e m y was wyzwolić, bo najważniejsza robota będzie należała do was: Zrozumienie kim tak naprawdę jesteście. A wtedy będzie tak, jak w tym, co już wam zapowiedziano: „Prawda was wyzwoli”... i przy okazji innych i jak już o nich wspomniałem, musi pan wiedzieć, że my, inne rasy, musiałyśmy odejść... lecz tak całkiem się nas nie pozbyli. Przed odejściem poniektórzy zdążyli pozostawić na Ziemi, tej, na której mieszkacie obecnie, nasze odpowiedniki w królestwie zwierząt. Naszych przedstawicieli, z którymi łącząc się telepatycznie, możemy obserwować bieżące wydarzenia, a nawet, jak w tej chwili, je tworzyć, z czego korzystamy bardzo rzadko.
Jest to o tyle łatwe dlatego, że wasi strażnicy uznają zwierzęta za „niższe formy życia”. Dla nich są one zupełnie nieistotne i taki sam pogląd zaszczepili i wam. Większości z was... co okazało się mieć jak to w dualistycznej rzeczywistości i dobre strony.
Jakie, już powiedział: łatwiej jest im działać niezauważonymi, no i miło było w końcu zrozumieć jego krabią postać!
- Czyli że jest pan kosmitą i jednocześnie nie jest, ale... bardziej jest, niż nie jest.
Wydaje mi się, że całkiem dobrze go rozkminiłem, jednak przecież nie był tutaj sam.
- A pan Małpa? Czy jest we wszechświecie jakaś Planeta Małp?
- Nawet nie jedna — potwierdził głos.
Co oznaczało, że odnośnie do Planety Małp tak do końca się nie myliłem i co najmniej jedna z nich była zaangażowana w moje uprowadzenie.
- A jak wiele gatunków zwierząt jest „od was”? Może jakieś przykłady? - drążyłem dalej.
Jednak głos nie dał się wciągnąć w wyliczankę.
- Wiele, jednak teraz nie pora ich wymieniać...
- ... ponieważ teraz jest czas wyjaśnić, gdzie w tym całym galimatiasie jest moje miejsce — zrozumiałem na co. - Oraz, a właściwie przede wszystkim, dlaczego moje.
- Dlaczego pańskie — usłyszałem w swojej głowie rozbawienie. - Zamiast o tym opowiadać, może po prostu pokażę. Mogę zwracać się do pana słowami, mogę i obrazami. Tak nawet będzie lepiej.
Wrażenie było takie, jakbym tam był. Nie pomiędzy niedużymi, brodzącymi w płytkiej, zielonkawej, cudownie ciepłej wodzie, pod wielkim, błękitnym niebem i pomiędzy strzelistymi, gładkimi jak wypolerowany kamień budynkami istotami, lecz... jedną z nich. Okrągłym, czerwonym, z oczami jak dwa małe, czarne paciorki, od spodu porośniętym jakby ciemnymi, kręconymi włosami, z zakończonymi czymś na podobieństwo trzech palców niedużymi szczypcami... na pewno nie krabem. Znając nasze, ziemskie, nigdy bym tak o nich nie pomyślał. Będąc jednym z nich, pomyślałem o Ziemi.
- Wydobył pan na wierzch moje ukryte wspomnienia. Kiedyś byłem jednym z was — wyszeptałem urzeczony lekkością ich bytu. Wtedy także mojego. - Zanim postanowiłem zostać... chyba tym, kim jestem teraz. Chciałem pomóc w tym, o czym przed chwilą pan mi powiedział. Przypomniał...
- Dusza jest jak woda — przybiera kształt naczynia, do którego została wlana. Woda raz jest kulą, raz sześcianem, a raz czymkolwiek — i zawsze wodą. Dusza może być kimkolwiek i zawsze duszą — potwierdził głos. - My wiemy, że ma pan otwarty umysł, a ludzie uważają pana za wybitnego artystę, piosenkarza. Szanują, poważają i oprócz jego piosenek słuchają tego, co ma do powiedzenia. Posłuchają także tego, co my poprzez pana będziemy chcieli im opowiedzieć. O nich, że są kimś więcej w czymś większym. Jeżeli ludzie nie mogą zwrócić się do wszechświata, my zwrócimy się do ludzi. Zwrócimy ich wszechświatowi. Chcemy, żeby został pan naszym rzecznikiem.
Spojrzałem na trzymaną w dłoni szklankę wody. Jakimś cudem udało mi się nie ulać z niej nawet kropli — kolejny cud tego dnia, jednak poza nim niezbyt na nie liczyłem.
- Znając ludzi, dokładnie wtedy, jak zacznę za was mówić... przestaną mnie słuchać. Zwyczajnie uznają mnie za wariata. Oprócz tej garstki, która już nimi jest. Jednak pośród nich poparcia bym nie szukał.
- Więcej wiary, Jakubie! — zaśmiał się głos. - Jako zwierzęta zrobimy coś takiego, że nie tylko nie przestaną, lecz zaczną z większą uwagą. Na krótko przed tym, ponownie się do pana zgłosimy. Wkrótce.
Czy mógłbym odmówić, wiedząc, kim byłem i mógłbym być?
Kim będę.
Kim j e s t e m.
- Tylko następnym razem... bez porywania poproszę.
Zima 2023
Bliskie spotkanie bliźniaczego stopnia