NIĆ POROZUMIENIA
Jak to my, Polacy, powiadamy: Nie od razu Kraków zbudowano...
- Na powierzchnię polecą Andy Sosnowski i Mirela Kamanu.
Ku mojemu zdziwieniu, żaden z zebranych w przerobionym na salę odpraw magazynie egzolingwistów nie zaprotestował. Zaprotestowała natomiast ta, której tak łatwo oddali możliwość pierwszego kontaktu z obcą cywilizacją. Możliwość, ponieważ podczas pierwszego zwiadu raczej do niego nie dochodziło i najmłodsza pośród nich wiekiem i stażem, która niestety nie protestowała przeciwko temu, że to ją, a nie bardziej doświadczonych kolegów kierownik wyprawy wyznaczył do tej misji, lecz przeciwko temu, że za jej kompana wyznaczył mnie. Czyli że zaprotestowała przeciwko mnie, co trochę zabolało, ale jej potrafiłem wybaczyć wszystko, a świadomość tego, że w końcu będziemy mogli pobyć sam na sam, uśmierzyć ból.
Wystarczyło pomyśleć — nic, tylko my, mniejsza od ziemskiej grawitacja, cała nieznana przyroda nowego świata i... nie wiadomo ile tubylców! Tak naprawdę liczyło się wyłącznie to pierwsze, które dla mnie oznaczało wyjątkowo piękny dzień, albo cudowną noc — jeżeli polecimy na aktualnie zaciemnioną stronę planety.
Inaczej być nie mogło — protest Mireli, podobnie jak wszystkie poprzednie i tak naprawdę czyjekolwiek, był wyłącznie pro forma. Nie mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, że w naszej lokalnej dyktaturze w żadnym wypadku nie przełoży się on na zmianę zdania. Decyzje starszego, siwowłosego i skądinąd sympatycznego profesora Kozłowskiego były niepodważalne, nieodwoływalne i ostateczne. Choć nie zawsze miał rację, to i tak zawsze mieć ją musiał, tak więc Mireli, do której musiało należeć przynajmniej ostatnie zdanie, pozostało jedynie głęboko westchnąć, łypnąć na mnie spod oka jak na coś, co niespodziewanie wypełzło spod szafki wprost pod jej nogi i wyszeptać zbolałym głosem:
- Czemu pan mi to robi?
Mnie także trochę to zabolało — ponownie. Przecież nawet coś, co niespodzianie wypełza spod szafki wprost pod czyjeś wyjątkowo zgrabne nogi, swoje uczucia ma!
- A dlaczego pani myśli, że robię to jej? — odparł jej pytaniem profesor. - Ewentualnie dla niej — uzupełnił. - Jeżeli koniecznie musi pani wiedzieć, to wyjaśniam, że robię to dla wszystkich pozostałych. Wszystkich tych, którzy dosyć mają waszych nieustających słownych utarczek, których, jako że dysponujemy jedynie małym statkiem, mimowolnie muszą wysłuchiwać. Wysłanie was na wspólną misję będzie najlepszym sposobem... żeby trochę od was odpocząć.
I byłem mu za to niezmiernie wdzięczny, ale i tak musiałem zaoponować:
- Przepraszam bardzo, ale ja się z nią nie ścieram!
Profesor, na moje uniesienie zareagował własną uniesioną wysoko lewą brwią — czytelną oznaką jego zainteresowania i jednocześnie jawną zachętą do wyjaśnień, czego nie omieszkałem uczynić:
- Ja ją kocham! Kocham od pierwszego wejrzenia i kochać nigdy nie przestanę!
Mirela, moja migdałowo oka, czarnowłosa, piękna Mirela na usłyszaną po raz kolejny deklarację, po raz kolejny lekceważąco prychnęła i przewróciła oczami, profesor zaś wzniósł własne do góry. Także nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni i cokolwiek we własnej głowie w tym czasie nie robił: liczył do dziesięciu, czy też pytał znajomych bogów — czym ich ostatnio tak obraził, że aż musieli go pokarać naszą obecnością, ostatecznie powrócił z wydobytą z głębi szczerego, polskiego serca i wypowiedzianą w ojczystym języku poradą:
- A idźcie oboje w jasną cholerę!
Jako że obecnie był to najpopularniejszy na Ziemi język, nie tylko ja go zrozumiałem i nie pozostało nam nic innego, jak sobie pójść — najpierw przebrać się w maskujące kombinezony, a dopiero potem tam, gdzie nas odsyłał.
*
Mirela przystanęła w wyjściu z wahadłowca i obejrzała się na mnie. Jak się zaraz okazało, nie po to, żeby sprawdzić, czy za nią idę, lecz po to, żeby mnie ostrzec:
- Przysięgam, że jeżeli choć raz uczynisz mi jakieś miłosne wyznania, to nakarmię tobą pierwszą lepszą miejscową zakochanożerną bestię!
Cóż, ktoś inny z jej obietnicy bez wątpienia by się zaśmiał i odrzekł: życzę powodzenia w poszukiwaniach, jednak ja wolałem zapytać:
- A jeśli powiem, że jak się złościsz, to jesteś jeszcze piękniejsza, czy to będzie tylko komplement, czy już miłosne wyznanie?
Mirela jęknęła, uderzyła zabezpieczoną hełmem głową o ścianę i zaproponowała, żebym nie mówił już nic.
- Jesteś najmniej odpowiednią osobą do tej misji, jaką tylko mogłabym sobie wyobrazić. Zupełnie nie mam pojęcia, do czego mógłbyś się nam przydać. Artysta! Czym też kierowała się Rada Starszych, przydzielając po jednym do każdej badawczej ekspedycji?
Musiałem przyznać, że ja też nie wiedziałem, ale przynajmniej wiedziałem, co przyciągnęło mnie do tej konkretnej. A konkretnie — kto.
- Może chcieli pobudzić słabnące w społeczeństwie zainteresowanie pozaukładowymi ekspedycjami? — zaproponowałem naprędce wymyślone wyjaśnienie. - Wiesz, nie chwaląc się, na Ziemi mam wiele fanek!
Wypiąłem dumnie pierś, czego pod pokrytym masą różnorodnego ustrojstwa czerwono-czarnym kombinezonem i tak nie było widać.
Mirela głośno parsknęła:
- Akurat w to nie wątpię! Na Ziemi jest wiele zahukanych domowych gospodyń, które rajcuje oglądanie pląsającego półnago po scenie dorosłego faceta — może na nią wrócisz i będziesz naprzykrzał się którejś z nich?
- Takiej bym nie musiał. Taka naprzykrzałaby się mi — przyznałem niechętnie, domyślając się, czym mi zaraz odpłaci.
- Może wtedy zrozumiałbyś, jak j a się czuję w twoim towarzystwie.
Czyli że odgadłem i... może miała rację. Może naprawdę nazbyt na nią naciskałem, ale nim zdążyłem jej to wyznać, ona już wołała mnie z zewnątrz:
- No dobra, wystarczy tego gadania! Natychmiast stamtąd wyłaź! Po tych wszystkich miesiącach wreszcie masz okazję swobodnie odetchnąć nieskażonym czyimiś bąkami powietrzem!
Z tą swobodą nieco przesadziła — powietrze, którym mogliśmy oddychać, przechodziło przez filtry kombinezonu, ale pomimo to i tak było o wiele lepsze od statkowego.
Widoki zaś... w końcu jakieś były: na kolorową, kwitnącą łąkę na prawo i iglasty las na lewo. Na wprost i w oddali, pod bezchmurnym, błękitnym niebem wznosiły się pokryte soczyście zieloną trawą wysokie pagórki.
- Sielsko jak u babci na wsi — westchnąłem z rozkoszy.
- Nie u moich. Mama mojej mamy mieszka nad samym Atlantykiem, a taty na Marsie — odparła Mirela, ruszając w stronę odległych pagórków. - Tam — wskazała na nie otwartą dłonią — skanery wykryły duże skupisko żywych istot, więc przynajmniej wiemy dokąd iść.
Wiedzieć dokąd się idzie, było bardzo ważne i niemal tak samo, jak to... na czym się stoi.
- Tak więc widziałaś mnie pląsającego półnago po scenie? — przytoczyłem jej niedawne słowa. - I co ci się bardziej podobało: moje pląsy, czy moja półnagość?
Mirela sprytnie uniknęła odpowiedzi, udając, że szuka pożerającej zakochanych głupców bestii, a ja w końcu dałem jej spokój.
Nawet jeśli takowa by istniała, to wątpliwe było, aby poradziła wstrząso, ognio, wodo, zębo i pazuroodpornemu kombinezonowi, który dodatkowo wytłumiał wszystkie dźwięki oraz na przodzie wyświetlał widok z tyłu, a na tyle z przodu, osobę wewnątrz czyniąc praktycznie niesłyszalną i niewidzialną. Tylko dzięki dodatkowemu, obchodzącemu inne kamuflaże systemowi mogłem słyszeć i dostrzegać moją miłość taką, jaką była — uszczypliwą, zgrabną i powabną.
Jednakowoż, choć nasze maskujące stroje czyniły nas niewykrywalnymi, to w żaden sposób nie ułatwiały przedzierania się przez zarośla, dlatego podnóża wzgórz, gdzie zaczynała się niska, jakby przystrzyżona lub wyżarta przez kogoś trawa, powitałem westchnięciem ulgi.
- Odsapnijmy trochę i powyglądajmy tubylców — zaproponowałem, na co Mirela wyjątkowo ochoczo przystanęła — z miejsca padając jak długa na trawnik.
- Ktoś tu nie ma kondycji! — zaśmiałem się do niej. — Przydałoby ci się trochę zaprawy, koniecznie musisz do mnie przyjść na lekcje tańca.
- A cha! I jeszcze czego! Twoje niedoczekanie.... — wydyszała, na co mogłem jedynie ponownie się zaśmiać, a korzystając z jej chwilowego osłabienia przypomnieć i pociągnąć poprzedni wątek:
- Niezależnie od tego, czym się Rada Starszych kierowała — proponując mi udział w tym przedsięwzięciu, wybór statku pozostawiła mojej osobie. Na początku do tej całej sprawy podchodziłem dość sceptycznie, a nawet, przyznaję się, że wręcz lekceważąco – przecież nie porzucę dla niej swojej kariery! Tak wtedy myślałem. To znaczy — dopóki przeglądając dostarczone mi materiały, co obiecałem zrobić, nie zobaczyłem twojego zdjęcia. Podobizny pięknej i jak się okazało genialnej kobiety, do której inteligencji było, jest i będzie mi daleko... o czym ty już wiesz, tak więc nie przedłużając — tak naprawdę jestem tu wyłącznie dlatego, że ty...
Ostatnie słowa: tu jesteś, zagłuszył dziki okrzyk, podrywającej się na równe nogi Mireli:
- Dwójka tubylców na dziesiątej!
Dziesiątej, czyli w tym kierunku, który zazwyczaj wyznaczała mała wskazówka zegarka ustawiona na godzinę dziesiątą, a dziś z jego braku wyznaczyły go moje plecy.
Nie obracając się, wyświetliłem sobie na wewnętrznym ekranie to, co się za nimi działo i bez wątpienia nic nie oszukiwała — na przykład po to, żebym przestał już gadać i nawet ani trochę się nie myliła — co najwyżej trochę niedopowiedziała. Ja, z racji tego, że przynajmniej zewnętrznie niczym się od nas nie różnili, po prostu nazwałbym ich ludźmi. Mężczyzną i kobietą, co byłoby oczywiste nawet wtedy... gdyby nosili jakikolwiek przyodziewek.
Po chwili w zasięgu wzroku pojawiło się ich więcej — starych i młodych, dużych i małych, kobiet i mężczyzn. Tak na moje wyrobione szacowaniem publiczności oko było ich dobre kilka setek nagusów, a ich liczba stale rosła. Wydawali się pojawiać jakby z...
- Oni chyba wychodzą spod tych pagórków — zawtórowała moim myślom Mirela. - Ciekawe, co będą robili.
Na zaspokojenie nie tylko jej ciekawości długo czekać nam nie było trzeba. Tubylcy natychmiast jęli gromadzić się w nie zróżnicowane płcią czy też wiekiem pary lub małe grupki, po czym zaczęli... wymachiwać ramionami, obracać tułowiami, przekręcać się i wirować, kiwać, podskakiwać w miejscu, robić przysiady i wykopy — wszystko w zupełnej ciszy i według mnie... wcale nie było to gimnastyką. Według mnie oni wszyscy... tańczyli. Asynchronicznie, niejednocześnie i każdy od siebie, lecz niekoniecznie d l a siebie.
Nie ominęło to także pierwszej z dostrzeżonych przez nas par — ona zatańczyła dla niego, co za skutkowało tym, że zaczęli się do nas zbliżać, aby zaraz minąć nas w niewielkiej odległości.
- To co, idziemy za nimi? - zaproponowałem.
Mirela przytaknęła bez słowa i tak samo po kilku minutach zawróciła — odetkało ją po kilku następnych.
- Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć. Te pagórki i te ich podrygi. Tak naprawdę to nie są żadne pagórki, tylko mieszkalne kopce, a oni nie podrygują, lecz...
- Porozumiewają się poprzez taniec. Rozmawiają — dokończyłem za nią. - Jak... na przykład pszczoły. Jak niektóre owady.
- Czyli że to ma jakiś sens?
Mirela potrzebowała potwierdzenia, a ja z czystym sercem mogłem jej takowe dać.
- Jak najbardziej. Wielkość wszechświata jest poza wszelką ludzką wyobraźnią, w nim może istnieć naprawdę wszystko, tak że natknięcie się na żyjących pod ziemią humanoidów o mentalności insektoidów było wyłącznie kwestią czasu. Poza tym wiesz — taniec zawsze był formą wyrazu, komunikacji. Bywa, że jednym gestem można powiedzieć więcej, niż całym tuzinem słów. No a pierwsze ruchy do nowego słownika — tu powtórzyłem te wykonane przez dziewczynę — już mamy. W tłumaczeniu na dowolny ziemski język oznaczają one: jak pójdziesz ze mną w krzaki, to coś ci dam. Choć tego można się było domyślić już po tym, jak idąc za nią, postawił maszt — zachichotałem.
Mirela mocno się zaczerwieniła i szybko zmieniła temat:
- Ale całują się jak ludzie.
- Może są kimś pomiędzy? — zasugerowałem.
Kto ich tam wie?
- Może... — mimowolnie przytaknęła, aby zaraz z wyraźnym ożywieniem zapytać:
- I zapamiętałeś wszystkie jej ruchy?
- Oczywiście, przecież tancerze muszą zapamiętywać i powtarzać całą ich masę. A ja jestem bardzo dobrym tancerzem. O ile nie najlepszym.
- A do tego bardzo skromnym — mrugnęła na mnie spod transparentnej osłony twarzy. - I dokładnie takiego kogoś mi potrzeba, bo wiesz... — zawiesiła na mnie proszące spojrzenie.
Doskonale wiedziałem, co chciała powiedzieć i czego ode mnie oczekiwała, ale... wcale nie zamierzałem jej tego ułatwiać. Przyjemniej było posłuchać, jak sama odwołuje własne słowa. Jak ciężko sapie i ostatecznie przyznaje, że okazałem się być całkiem przydatnym — z tą całą swoją zdolnością wyrażania się poprzez ruch i rozumienia czyjejś ekspresji, po czym... ponownie zawiesza.
- I? — ponagliłem ją, pomagając sobie stosownym gestem.
- I... pomyślałam, że jednak mógłbyś mi udzielić kilku lekcji tańca — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. - Bo wiesz… tańczę, jak rzucona do wody siekiera a w nowej sytuacji taka umiejętność może mi się przydać.
Alleluja! Chyba teraz był ten moment, w którym powinienem pobłogosławić profesora Kozłowskiego.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że bez fizycznego kontaktu się nie obejdzie? — zapytałem, uśmiechając się pod nosem.
- Trudno — rzuciła twardo, odważnie patrząc mi prosto w oczy.
Według niej bardzo się poświęcała i czy było ono prawdziwe, czy też urojone, to i tak godne podziwu, a taką bojową kochałem ją najbardziej!
- Umowa stoi! — roześmiałem się uszczęśliwiony. - Możesz mi nie wierzyć tak na słowo, ale jestem najprawdziwszym dżentelmenem. Naprawdę nie masz się czego obawiać. Ze swojej strony obiecuję cię wspierać, szanować i wielbić jak zawsze oraz zachowywać się w pełni profesjonalnie, czyli… na lekcjach dawać ci niezły wycisk, a ty w zamian obiecaj nie patrzeć na to, jakbym wykorzystywał sytuację. Najlepiej zrobisz, patrząc na to, jak na okazję — dzięki bliskiemu kontaktowi zrozumienia tego, że i ty mnie kochasz. Ja już to zrobiłem, teraz twoja kolej.
Jesień 2021
- Na powierzchnię polecą Andy Sosnowski i Mirela Kamanu.
Ku mojemu zdziwieniu, żaden z zebranych w przerobionym na salę odpraw magazynie egzolingwistów nie zaprotestował. Zaprotestowała natomiast ta, której tak łatwo oddali możliwość pierwszego kontaktu z obcą cywilizacją. Możliwość, ponieważ podczas pierwszego zwiadu raczej do niego nie dochodziło i najmłodsza pośród nich wiekiem i stażem, która niestety nie protestowała przeciwko temu, że to ją, a nie bardziej doświadczonych kolegów kierownik wyprawy wyznaczył do tej misji, lecz przeciwko temu, że za jej kompana wyznaczył mnie. Czyli że zaprotestowała przeciwko mnie, co trochę zabolało, ale jej potrafiłem wybaczyć wszystko, a świadomość tego, że w końcu będziemy mogli pobyć sam na sam, uśmierzyć ból.
Wystarczyło pomyśleć — nic, tylko my, mniejsza od ziemskiej grawitacja, cała nieznana przyroda nowego świata i... nie wiadomo ile tubylców! Tak naprawdę liczyło się wyłącznie to pierwsze, które dla mnie oznaczało wyjątkowo piękny dzień, albo cudowną noc — jeżeli polecimy na aktualnie zaciemnioną stronę planety.
Inaczej być nie mogło — protest Mireli, podobnie jak wszystkie poprzednie i tak naprawdę czyjekolwiek, był wyłącznie pro forma. Nie mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, że w naszej lokalnej dyktaturze w żadnym wypadku nie przełoży się on na zmianę zdania. Decyzje starszego, siwowłosego i skądinąd sympatycznego profesora Kozłowskiego były niepodważalne, nieodwoływalne i ostateczne. Choć nie zawsze miał rację, to i tak zawsze mieć ją musiał, tak więc Mireli, do której musiało należeć przynajmniej ostatnie zdanie, pozostało jedynie głęboko westchnąć, łypnąć na mnie spod oka jak na coś, co niespodziewanie wypełzło spod szafki wprost pod jej nogi i wyszeptać zbolałym głosem:
- Czemu pan mi to robi?
Mnie także trochę to zabolało — ponownie. Przecież nawet coś, co niespodzianie wypełza spod szafki wprost pod czyjeś wyjątkowo zgrabne nogi, swoje uczucia ma!
- A dlaczego pani myśli, że robię to jej? — odparł jej pytaniem profesor. - Ewentualnie dla niej — uzupełnił. - Jeżeli koniecznie musi pani wiedzieć, to wyjaśniam, że robię to dla wszystkich pozostałych. Wszystkich tych, którzy dosyć mają waszych nieustających słownych utarczek, których, jako że dysponujemy jedynie małym statkiem, mimowolnie muszą wysłuchiwać. Wysłanie was na wspólną misję będzie najlepszym sposobem... żeby trochę od was odpocząć.
I byłem mu za to niezmiernie wdzięczny, ale i tak musiałem zaoponować:
- Przepraszam bardzo, ale ja się z nią nie ścieram!
Profesor, na moje uniesienie zareagował własną uniesioną wysoko lewą brwią — czytelną oznaką jego zainteresowania i jednocześnie jawną zachętą do wyjaśnień, czego nie omieszkałem uczynić:
- Ja ją kocham! Kocham od pierwszego wejrzenia i kochać nigdy nie przestanę!
Mirela, moja migdałowo oka, czarnowłosa, piękna Mirela na usłyszaną po raz kolejny deklarację, po raz kolejny lekceważąco prychnęła i przewróciła oczami, profesor zaś wzniósł własne do góry. Także nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni i cokolwiek we własnej głowie w tym czasie nie robił: liczył do dziesięciu, czy też pytał znajomych bogów — czym ich ostatnio tak obraził, że aż musieli go pokarać naszą obecnością, ostatecznie powrócił z wydobytą z głębi szczerego, polskiego serca i wypowiedzianą w ojczystym języku poradą:
- A idźcie oboje w jasną cholerę!
Jako że obecnie był to najpopularniejszy na Ziemi język, nie tylko ja go zrozumiałem i nie pozostało nam nic innego, jak sobie pójść — najpierw przebrać się w maskujące kombinezony, a dopiero potem tam, gdzie nas odsyłał.
*
Mirela przystanęła w wyjściu z wahadłowca i obejrzała się na mnie. Jak się zaraz okazało, nie po to, żeby sprawdzić, czy za nią idę, lecz po to, żeby mnie ostrzec:
- Przysięgam, że jeżeli choć raz uczynisz mi jakieś miłosne wyznania, to nakarmię tobą pierwszą lepszą miejscową zakochanożerną bestię!
Cóż, ktoś inny z jej obietnicy bez wątpienia by się zaśmiał i odrzekł: życzę powodzenia w poszukiwaniach, jednak ja wolałem zapytać:
- A jeśli powiem, że jak się złościsz, to jesteś jeszcze piękniejsza, czy to będzie tylko komplement, czy już miłosne wyznanie?
Mirela jęknęła, uderzyła zabezpieczoną hełmem głową o ścianę i zaproponowała, żebym nie mówił już nic.
- Jesteś najmniej odpowiednią osobą do tej misji, jaką tylko mogłabym sobie wyobrazić. Zupełnie nie mam pojęcia, do czego mógłbyś się nam przydać. Artysta! Czym też kierowała się Rada Starszych, przydzielając po jednym do każdej badawczej ekspedycji?
Musiałem przyznać, że ja też nie wiedziałem, ale przynajmniej wiedziałem, co przyciągnęło mnie do tej konkretnej. A konkretnie — kto.
- Może chcieli pobudzić słabnące w społeczeństwie zainteresowanie pozaukładowymi ekspedycjami? — zaproponowałem naprędce wymyślone wyjaśnienie. - Wiesz, nie chwaląc się, na Ziemi mam wiele fanek!
Wypiąłem dumnie pierś, czego pod pokrytym masą różnorodnego ustrojstwa czerwono-czarnym kombinezonem i tak nie było widać.
Mirela głośno parsknęła:
- Akurat w to nie wątpię! Na Ziemi jest wiele zahukanych domowych gospodyń, które rajcuje oglądanie pląsającego półnago po scenie dorosłego faceta — może na nią wrócisz i będziesz naprzykrzał się którejś z nich?
- Takiej bym nie musiał. Taka naprzykrzałaby się mi — przyznałem niechętnie, domyślając się, czym mi zaraz odpłaci.
- Może wtedy zrozumiałbyś, jak j a się czuję w twoim towarzystwie.
Czyli że odgadłem i... może miała rację. Może naprawdę nazbyt na nią naciskałem, ale nim zdążyłem jej to wyznać, ona już wołała mnie z zewnątrz:
- No dobra, wystarczy tego gadania! Natychmiast stamtąd wyłaź! Po tych wszystkich miesiącach wreszcie masz okazję swobodnie odetchnąć nieskażonym czyimiś bąkami powietrzem!
Z tą swobodą nieco przesadziła — powietrze, którym mogliśmy oddychać, przechodziło przez filtry kombinezonu, ale pomimo to i tak było o wiele lepsze od statkowego.
Widoki zaś... w końcu jakieś były: na kolorową, kwitnącą łąkę na prawo i iglasty las na lewo. Na wprost i w oddali, pod bezchmurnym, błękitnym niebem wznosiły się pokryte soczyście zieloną trawą wysokie pagórki.
- Sielsko jak u babci na wsi — westchnąłem z rozkoszy.
- Nie u moich. Mama mojej mamy mieszka nad samym Atlantykiem, a taty na Marsie — odparła Mirela, ruszając w stronę odległych pagórków. - Tam — wskazała na nie otwartą dłonią — skanery wykryły duże skupisko żywych istot, więc przynajmniej wiemy dokąd iść.
Wiedzieć dokąd się idzie, było bardzo ważne i niemal tak samo, jak to... na czym się stoi.
- Tak więc widziałaś mnie pląsającego półnago po scenie? — przytoczyłem jej niedawne słowa. - I co ci się bardziej podobało: moje pląsy, czy moja półnagość?
Mirela sprytnie uniknęła odpowiedzi, udając, że szuka pożerającej zakochanych głupców bestii, a ja w końcu dałem jej spokój.
Nawet jeśli takowa by istniała, to wątpliwe było, aby poradziła wstrząso, ognio, wodo, zębo i pazuroodpornemu kombinezonowi, który dodatkowo wytłumiał wszystkie dźwięki oraz na przodzie wyświetlał widok z tyłu, a na tyle z przodu, osobę wewnątrz czyniąc praktycznie niesłyszalną i niewidzialną. Tylko dzięki dodatkowemu, obchodzącemu inne kamuflaże systemowi mogłem słyszeć i dostrzegać moją miłość taką, jaką była — uszczypliwą, zgrabną i powabną.
Jednakowoż, choć nasze maskujące stroje czyniły nas niewykrywalnymi, to w żaden sposób nie ułatwiały przedzierania się przez zarośla, dlatego podnóża wzgórz, gdzie zaczynała się niska, jakby przystrzyżona lub wyżarta przez kogoś trawa, powitałem westchnięciem ulgi.
- Odsapnijmy trochę i powyglądajmy tubylców — zaproponowałem, na co Mirela wyjątkowo ochoczo przystanęła — z miejsca padając jak długa na trawnik.
- Ktoś tu nie ma kondycji! — zaśmiałem się do niej. — Przydałoby ci się trochę zaprawy, koniecznie musisz do mnie przyjść na lekcje tańca.
- A cha! I jeszcze czego! Twoje niedoczekanie.... — wydyszała, na co mogłem jedynie ponownie się zaśmiać, a korzystając z jej chwilowego osłabienia przypomnieć i pociągnąć poprzedni wątek:
- Niezależnie od tego, czym się Rada Starszych kierowała — proponując mi udział w tym przedsięwzięciu, wybór statku pozostawiła mojej osobie. Na początku do tej całej sprawy podchodziłem dość sceptycznie, a nawet, przyznaję się, że wręcz lekceważąco – przecież nie porzucę dla niej swojej kariery! Tak wtedy myślałem. To znaczy — dopóki przeglądając dostarczone mi materiały, co obiecałem zrobić, nie zobaczyłem twojego zdjęcia. Podobizny pięknej i jak się okazało genialnej kobiety, do której inteligencji było, jest i będzie mi daleko... o czym ty już wiesz, tak więc nie przedłużając — tak naprawdę jestem tu wyłącznie dlatego, że ty...
Ostatnie słowa: tu jesteś, zagłuszył dziki okrzyk, podrywającej się na równe nogi Mireli:
- Dwójka tubylców na dziesiątej!
Dziesiątej, czyli w tym kierunku, który zazwyczaj wyznaczała mała wskazówka zegarka ustawiona na godzinę dziesiątą, a dziś z jego braku wyznaczyły go moje plecy.
Nie obracając się, wyświetliłem sobie na wewnętrznym ekranie to, co się za nimi działo i bez wątpienia nic nie oszukiwała — na przykład po to, żebym przestał już gadać i nawet ani trochę się nie myliła — co najwyżej trochę niedopowiedziała. Ja, z racji tego, że przynajmniej zewnętrznie niczym się od nas nie różnili, po prostu nazwałbym ich ludźmi. Mężczyzną i kobietą, co byłoby oczywiste nawet wtedy... gdyby nosili jakikolwiek przyodziewek.
Po chwili w zasięgu wzroku pojawiło się ich więcej — starych i młodych, dużych i małych, kobiet i mężczyzn. Tak na moje wyrobione szacowaniem publiczności oko było ich dobre kilka setek nagusów, a ich liczba stale rosła. Wydawali się pojawiać jakby z...
- Oni chyba wychodzą spod tych pagórków — zawtórowała moim myślom Mirela. - Ciekawe, co będą robili.
Na zaspokojenie nie tylko jej ciekawości długo czekać nam nie było trzeba. Tubylcy natychmiast jęli gromadzić się w nie zróżnicowane płcią czy też wiekiem pary lub małe grupki, po czym zaczęli... wymachiwać ramionami, obracać tułowiami, przekręcać się i wirować, kiwać, podskakiwać w miejscu, robić przysiady i wykopy — wszystko w zupełnej ciszy i według mnie... wcale nie było to gimnastyką. Według mnie oni wszyscy... tańczyli. Asynchronicznie, niejednocześnie i każdy od siebie, lecz niekoniecznie d l a siebie.
Nie ominęło to także pierwszej z dostrzeżonych przez nas par — ona zatańczyła dla niego, co za skutkowało tym, że zaczęli się do nas zbliżać, aby zaraz minąć nas w niewielkiej odległości.
- To co, idziemy za nimi? - zaproponowałem.
Mirela przytaknęła bez słowa i tak samo po kilku minutach zawróciła — odetkało ją po kilku następnych.
- Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć. Te pagórki i te ich podrygi. Tak naprawdę to nie są żadne pagórki, tylko mieszkalne kopce, a oni nie podrygują, lecz...
- Porozumiewają się poprzez taniec. Rozmawiają — dokończyłem za nią. - Jak... na przykład pszczoły. Jak niektóre owady.
- Czyli że to ma jakiś sens?
Mirela potrzebowała potwierdzenia, a ja z czystym sercem mogłem jej takowe dać.
- Jak najbardziej. Wielkość wszechświata jest poza wszelką ludzką wyobraźnią, w nim może istnieć naprawdę wszystko, tak że natknięcie się na żyjących pod ziemią humanoidów o mentalności insektoidów było wyłącznie kwestią czasu. Poza tym wiesz — taniec zawsze był formą wyrazu, komunikacji. Bywa, że jednym gestem można powiedzieć więcej, niż całym tuzinem słów. No a pierwsze ruchy do nowego słownika — tu powtórzyłem te wykonane przez dziewczynę — już mamy. W tłumaczeniu na dowolny ziemski język oznaczają one: jak pójdziesz ze mną w krzaki, to coś ci dam. Choć tego można się było domyślić już po tym, jak idąc za nią, postawił maszt — zachichotałem.
Mirela mocno się zaczerwieniła i szybko zmieniła temat:
- Ale całują się jak ludzie.
- Może są kimś pomiędzy? — zasugerowałem.
Kto ich tam wie?
- Może... — mimowolnie przytaknęła, aby zaraz z wyraźnym ożywieniem zapytać:
- I zapamiętałeś wszystkie jej ruchy?
- Oczywiście, przecież tancerze muszą zapamiętywać i powtarzać całą ich masę. A ja jestem bardzo dobrym tancerzem. O ile nie najlepszym.
- A do tego bardzo skromnym — mrugnęła na mnie spod transparentnej osłony twarzy. - I dokładnie takiego kogoś mi potrzeba, bo wiesz... — zawiesiła na mnie proszące spojrzenie.
Doskonale wiedziałem, co chciała powiedzieć i czego ode mnie oczekiwała, ale... wcale nie zamierzałem jej tego ułatwiać. Przyjemniej było posłuchać, jak sama odwołuje własne słowa. Jak ciężko sapie i ostatecznie przyznaje, że okazałem się być całkiem przydatnym — z tą całą swoją zdolnością wyrażania się poprzez ruch i rozumienia czyjejś ekspresji, po czym... ponownie zawiesza.
- I? — ponagliłem ją, pomagając sobie stosownym gestem.
- I... pomyślałam, że jednak mógłbyś mi udzielić kilku lekcji tańca — wyrzuciła z siebie na jednym wydechu. - Bo wiesz… tańczę, jak rzucona do wody siekiera a w nowej sytuacji taka umiejętność może mi się przydać.
Alleluja! Chyba teraz był ten moment, w którym powinienem pobłogosławić profesora Kozłowskiego.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że bez fizycznego kontaktu się nie obejdzie? — zapytałem, uśmiechając się pod nosem.
- Trudno — rzuciła twardo, odważnie patrząc mi prosto w oczy.
Według niej bardzo się poświęcała i czy było ono prawdziwe, czy też urojone, to i tak godne podziwu, a taką bojową kochałem ją najbardziej!
- Umowa stoi! — roześmiałem się uszczęśliwiony. - Możesz mi nie wierzyć tak na słowo, ale jestem najprawdziwszym dżentelmenem. Naprawdę nie masz się czego obawiać. Ze swojej strony obiecuję cię wspierać, szanować i wielbić jak zawsze oraz zachowywać się w pełni profesjonalnie, czyli… na lekcjach dawać ci niezły wycisk, a ty w zamian obiecaj nie patrzeć na to, jakbym wykorzystywał sytuację. Najlepiej zrobisz, patrząc na to, jak na okazję — dzięki bliskiemu kontaktowi zrozumienia tego, że i ty mnie kochasz. Ja już to zrobiłem, teraz twoja kolej.
Jesień 2021
Wejo
...oraz ta.