SPOKOJNIE, STARCZY JEJ DLA WSZYSTKICH!
Z napisaniem poniższego opowiadania nosiłem się już od dawna i zapewne jeszcze długo bym się z nim nosił, gdyby nie pani Monika Rajska, która w swojej aktualizacji z dnia czwartego marca bieżącego, 2022 roku, w jej ósmej minucie i trzeciej sekundzie nie wypowiedziała dokładnie tych słów:
...nie powinno być ludzi, którzy przychodzą rano do pracy i budują, na przykład takie rzeczy, które potem spadają innym na domy.
Dla lepszego zrozumienia jej wypowiedzi lepiej wysłuchać całości.
Pani Monice dziękuję za motywację, a wszystkich przestrzegam, że tekst zawiera wulgaryzmy, tak więc, jeżeli nie chcesz być na nie narażony, po prostu dalej nie czytaj.
- Któren to!
Dyrektor wpadł na halę produkcyjną jak rozgrzany pocisk, co w fabryce amunicji akurat było wysoce nierozsądne. Jednakże któż by tam od dyrektora z politycznego nadania wymagał rozsądku!
Nikt mu nie raczył podpowiedzieć i musiał poszukać sam, co nie było specjalnie trudnym zadaniem — pan Stanisław się wyróżniał, pan Stanisław jako jedyny siedział przy swoim stanowisku, a właściwie na nim, bo na roboczym stole, z założonymi rękami.
Dyrektor policzył w myślach do dziesięciu, potem od dziesięciu do jednego, co dopomogło mu jako tako się uspokoić. Przynajmniej na tyle, że w miarę opanowanym tonem, z daleka zwrócił się do pana Stanisława:
- Proszę wracać do pracy.
Pan Stanisław udał, że nie słyszy. Ponad trzydzieści lat małżeństwa uczyniło go w tym ekspertem.
- Natychmiast wracaj pan do pracy! — zażądał, już nie tak grzecznie, dyrektor.
Pan Stanisław sięgnął palcem do nosa, coś z tam z niego wydłubał i zaczął to spokojnie obrabiać dokładnie tym, którym sięgnął oraz dwoma sąsiednimi palcami.
- No patrzaj pan — mruknął pod nosem. - Z tego też można utoczyć kulę!
Takie jawne lekceważenie jego osoby... oraz podstawowych zasad higieny najpierw wstrząsnęło, a następnie poruszyło dyrektorem tak bardzo, że nawet sam nie zauważył, kiedy znalazł się tuż przed nim.
- Co to ma znaczyć!!! — ryknął jak głodny... krwi pana Stanisława lew. - Dezorganizuje pan pracę działu i demoralizuje załogę! Do tego torpeduje pan wysiłek wojenny narodu! To... to... — zachłysnął się i dokończył dopiero, jak się odpowietrzył:
- To zdrada! Sabotaż! Za to grozi sąd wojenny i rozstrzelanie! Zaraz dzwonię do prezesa!
Pan Stanisław poruszył dyrektorem chyba tylko po to, żeby ten w końcu poruszył nim.
- Wysiłek wojenny narodu?! — odryknął. - Zdrada?! Sabotaż?! Sąd wojenny?! T y g n i d o — splunął mu wprost pod nogi.
To znaczy — taki miał zamiar, a że od dziecka miał kiepski celownik, trafił wprost, ale w jego lewego buta. Czego dyrektor nawet nie zauważył — przez to, że popadł w zdumienie. Jak zwykły robol śmie tak bezczelnie i obraźliwie się do niego zwracać?
Jednak pan Stanisław jeszcze nie skończył — się do niego zwracać i go obrażać, oczywiście.
- A dzwoń se, dzwońcu jeden, gdzie chcesz! — perorował, machając przy tym wielkimi jak bochny chleba (takie prawdziwe, przedwojenne) łapskami. - Do teścia, czy tam do kochanki albo do kochanka swojej żony, a jak chcesz, to nawet do prezydenta lub premiera — a najlepiej to zawiadom pan wszystkich po kolei, żeby ustawili się w kolejce: Do całowania mojej bladej owłosionej dupy! I niech się nie przepychają, starczy jej dla wszystkich! Jeśli prezydenci, premierzy i pozostałe kukiełki korporacji i globalistów tak bardzo chcą się naparzać, to niech sami przywdzieją na łeb kaski, w ręce wezmą po solidnym kiju i niech się tłuką tyle, ile wlezie, zechcą lub zmogą. Normalni, zdrowi na duszy i umyśle ludzie tego nie potrzebują i... w ogóle, idź pan w cholerę i nie wracaj, bo i tak nic nie wskórasz. Przecież już z samego rana wyraziłem się dostatecznie jasno:
P i e r d o l e, n i e r o b i e.
Środkowe zdania wstrząsnęły dyrektorem bardziej niż pierwsze i ostatnie razem. Jak on może kazać... jego kochance całować się w dupę! Przecież to obrzydliwe! Co za cham i prostak! Jego kochanka może całować... wyłącznie jego dupę! Nawet nie pytając,
d l a c z e g o nie chce pracować, po co przecież przypędził, wypadł z hali tak, jak wpadł, tylko na odwrót — jako powracający pocisk.
Gdyby był tam ktoś tego świadomy, to odnotowałby, że po raz pierwszy w nowożytnej historii świata udało się komuś trzasnąć wahadłowymi drzwiami!
Dyrektor nawet nie usłyszał, jak żegnają go gwizdy mniej lub bardziej dotkniętej demoralizacją załogi. Pan Stanisław natomiast otrzymał gromkie brawa na stojąco. Nie dlatego, żeby wszyscy go popierali — po prostu dlatego, że postawił się tej mendzie, dyrektorowi. Świadom tego, ale i tak tą świadomością nie zniechęcony, pan Stanisław stanął pewnie nogami na metalowym stole i wykrzyknął:
- Słuchajta ludziska! Dziś rano sobie pomyślałem, że to wszystko to jednak o kant dupy potłuc! Wszyscy przychodzimy z roboty, żremy i patrzymy się w telewizor, jak ludzie się zabijają i jak prowadzą wojny, a potem mówimy, że to bardzo źle. Że świat i ludzie są teraz tacy podli, że aż nie ma na to słów... a rano idziemy do roboty, w której produkujemy amunicję, którą ci ludzie z telewizora i ci prawdziwi także, się zabijają. Czy to nie jest pojebane? Przecież ktoś to wreszcie musi przerwać. A że ci na górze nie są dostatecznie na to mądrzy, wypadło na nas. Przynajmniej na mnie i nawet jeśli będą chcieli mnie kropnąć to... w ogólnym rozrachunku bilans jest dodatni. Kilku innych ludzi przeżyje tylko dlatego, że ja nie wyprodukowałem na nich nabojów.
Tą częścią z samo poświęceniem wielu do siebie nie przekonał, ale w pozostałych sprawach także wszyscy pozostali przyznali, że słusznie prawi.
- No i co ci z tego przyjdzie? — odezwał się jeden malkontent.
Jeden zawsze i wszędzie się znajdzie.
- Ty będziesz gryzł piach, a ktoś inny wykonywał twoją robotę. No a jak byśmy przestali produkować broń, to przecież zaraz by na nas napadli ci, którzy jej produkcji nie zaprzestali. Ci, którzy przekuwają miecze na lemiesze, orzą pola u tych, którzy tego nie zrobili. Czy jakoś tak — słyszałeś może o tym?
- Franiu! — westchnął pan Stanisław. - Słyszeć słyszałem, a ty słuchasz, ale nic nie przyjmujesz. Miecze? Lemiesze? Oranie pola u innych? To tylko wmawiane nam od lat slogany. To już było i się nie sprawdziło. Czas wypróbować coś innego, opartego nie na wątpliwej jakości pomysłach, lecz na prawdzie i miłości. Czas się w nich zjednoczyć, bo tylko w nich zjednoczeni możemy coś zdziałać. Właśnie dlatego każda władza dzieli: Żebyśmy nie odkryli, jaką połączeni mamy moc!
No i od kogoś trzeba zacząć — na pewno nie od innych; cokolwiek byśmy nie zaczynali, zaczynamy zawsze od siebie. Pierwszego i następnych kroków nikt za nas nie wykona... ale wspierając się nawzajem, będzie nam łatwiej. Pomyślcie przez chwilę w dawny sposób, co trudne nie będzie, bo inaczej nie potraficie. Pomyślcie o społeczeństwie jak o piramidzie: Na jej czubku więcej jak jeden się nie zmieści, ale przecież piramida na nim nie stoi, bo by się zaraz przewróciła. Społeczeństwo nie jest oparte na tym, kto stoi na czubku, czyli... nomen omen, jakimś czubku — pan Stanisław się uśmiechnął. - Gdybyśmy My, jej podstawa, zaczęli się wykruszać, zaraz... pięknie by pierdolnęła. Och, jak pięknie... - rozmarzył się.
- Stasiu! Masz rację, jestem z tobą! — wykrzyknął, śmiejąc się i machając komórką Antoni, człowiek, którego nie sposób było w żaden sposób zdemoralizować, ponieważ... jakikolwiek by ktoś nie wymyślił, to on na pewno już w ten sposób był! Z racji tego nosił ksywę Nieświęty. - A jego nie słuchaj! Wszystko idzie w internet! W tej chwili ogląda cię sto tysięcy ludzi, a to dopiero początek! Będziesz sławniejszy od tych wszystkich, których tak pięknie panu dyrektorowi wymieniłeś, tak że naprawdę będą mogli cię cmoknąć tam, gdzie tylko będziesz chciał być cmoknięty!
Zima 2022
...nie powinno być ludzi, którzy przychodzą rano do pracy i budują, na przykład takie rzeczy, które potem spadają innym na domy.
Dla lepszego zrozumienia jej wypowiedzi lepiej wysłuchać całości.
Pani Monice dziękuję za motywację, a wszystkich przestrzegam, że tekst zawiera wulgaryzmy, tak więc, jeżeli nie chcesz być na nie narażony, po prostu dalej nie czytaj.
- Któren to!
Dyrektor wpadł na halę produkcyjną jak rozgrzany pocisk, co w fabryce amunicji akurat było wysoce nierozsądne. Jednakże któż by tam od dyrektora z politycznego nadania wymagał rozsądku!
Nikt mu nie raczył podpowiedzieć i musiał poszukać sam, co nie było specjalnie trudnym zadaniem — pan Stanisław się wyróżniał, pan Stanisław jako jedyny siedział przy swoim stanowisku, a właściwie na nim, bo na roboczym stole, z założonymi rękami.
Dyrektor policzył w myślach do dziesięciu, potem od dziesięciu do jednego, co dopomogło mu jako tako się uspokoić. Przynajmniej na tyle, że w miarę opanowanym tonem, z daleka zwrócił się do pana Stanisława:
- Proszę wracać do pracy.
Pan Stanisław udał, że nie słyszy. Ponad trzydzieści lat małżeństwa uczyniło go w tym ekspertem.
- Natychmiast wracaj pan do pracy! — zażądał, już nie tak grzecznie, dyrektor.
Pan Stanisław sięgnął palcem do nosa, coś z tam z niego wydłubał i zaczął to spokojnie obrabiać dokładnie tym, którym sięgnął oraz dwoma sąsiednimi palcami.
- No patrzaj pan — mruknął pod nosem. - Z tego też można utoczyć kulę!
Takie jawne lekceważenie jego osoby... oraz podstawowych zasad higieny najpierw wstrząsnęło, a następnie poruszyło dyrektorem tak bardzo, że nawet sam nie zauważył, kiedy znalazł się tuż przed nim.
- Co to ma znaczyć!!! — ryknął jak głodny... krwi pana Stanisława lew. - Dezorganizuje pan pracę działu i demoralizuje załogę! Do tego torpeduje pan wysiłek wojenny narodu! To... to... — zachłysnął się i dokończył dopiero, jak się odpowietrzył:
- To zdrada! Sabotaż! Za to grozi sąd wojenny i rozstrzelanie! Zaraz dzwonię do prezesa!
Pan Stanisław poruszył dyrektorem chyba tylko po to, żeby ten w końcu poruszył nim.
- Wysiłek wojenny narodu?! — odryknął. - Zdrada?! Sabotaż?! Sąd wojenny?! T y g n i d o — splunął mu wprost pod nogi.
To znaczy — taki miał zamiar, a że od dziecka miał kiepski celownik, trafił wprost, ale w jego lewego buta. Czego dyrektor nawet nie zauważył — przez to, że popadł w zdumienie. Jak zwykły robol śmie tak bezczelnie i obraźliwie się do niego zwracać?
Jednak pan Stanisław jeszcze nie skończył — się do niego zwracać i go obrażać, oczywiście.
- A dzwoń se, dzwońcu jeden, gdzie chcesz! — perorował, machając przy tym wielkimi jak bochny chleba (takie prawdziwe, przedwojenne) łapskami. - Do teścia, czy tam do kochanki albo do kochanka swojej żony, a jak chcesz, to nawet do prezydenta lub premiera — a najlepiej to zawiadom pan wszystkich po kolei, żeby ustawili się w kolejce: Do całowania mojej bladej owłosionej dupy! I niech się nie przepychają, starczy jej dla wszystkich! Jeśli prezydenci, premierzy i pozostałe kukiełki korporacji i globalistów tak bardzo chcą się naparzać, to niech sami przywdzieją na łeb kaski, w ręce wezmą po solidnym kiju i niech się tłuką tyle, ile wlezie, zechcą lub zmogą. Normalni, zdrowi na duszy i umyśle ludzie tego nie potrzebują i... w ogóle, idź pan w cholerę i nie wracaj, bo i tak nic nie wskórasz. Przecież już z samego rana wyraziłem się dostatecznie jasno:
P i e r d o l e, n i e r o b i e.
Środkowe zdania wstrząsnęły dyrektorem bardziej niż pierwsze i ostatnie razem. Jak on może kazać... jego kochance całować się w dupę! Przecież to obrzydliwe! Co za cham i prostak! Jego kochanka może całować... wyłącznie jego dupę! Nawet nie pytając,
d l a c z e g o nie chce pracować, po co przecież przypędził, wypadł z hali tak, jak wpadł, tylko na odwrót — jako powracający pocisk.
Gdyby był tam ktoś tego świadomy, to odnotowałby, że po raz pierwszy w nowożytnej historii świata udało się komuś trzasnąć wahadłowymi drzwiami!
Dyrektor nawet nie usłyszał, jak żegnają go gwizdy mniej lub bardziej dotkniętej demoralizacją załogi. Pan Stanisław natomiast otrzymał gromkie brawa na stojąco. Nie dlatego, żeby wszyscy go popierali — po prostu dlatego, że postawił się tej mendzie, dyrektorowi. Świadom tego, ale i tak tą świadomością nie zniechęcony, pan Stanisław stanął pewnie nogami na metalowym stole i wykrzyknął:
- Słuchajta ludziska! Dziś rano sobie pomyślałem, że to wszystko to jednak o kant dupy potłuc! Wszyscy przychodzimy z roboty, żremy i patrzymy się w telewizor, jak ludzie się zabijają i jak prowadzą wojny, a potem mówimy, że to bardzo źle. Że świat i ludzie są teraz tacy podli, że aż nie ma na to słów... a rano idziemy do roboty, w której produkujemy amunicję, którą ci ludzie z telewizora i ci prawdziwi także, się zabijają. Czy to nie jest pojebane? Przecież ktoś to wreszcie musi przerwać. A że ci na górze nie są dostatecznie na to mądrzy, wypadło na nas. Przynajmniej na mnie i nawet jeśli będą chcieli mnie kropnąć to... w ogólnym rozrachunku bilans jest dodatni. Kilku innych ludzi przeżyje tylko dlatego, że ja nie wyprodukowałem na nich nabojów.
Tą częścią z samo poświęceniem wielu do siebie nie przekonał, ale w pozostałych sprawach także wszyscy pozostali przyznali, że słusznie prawi.
- No i co ci z tego przyjdzie? — odezwał się jeden malkontent.
Jeden zawsze i wszędzie się znajdzie.
- Ty będziesz gryzł piach, a ktoś inny wykonywał twoją robotę. No a jak byśmy przestali produkować broń, to przecież zaraz by na nas napadli ci, którzy jej produkcji nie zaprzestali. Ci, którzy przekuwają miecze na lemiesze, orzą pola u tych, którzy tego nie zrobili. Czy jakoś tak — słyszałeś może o tym?
- Franiu! — westchnął pan Stanisław. - Słyszeć słyszałem, a ty słuchasz, ale nic nie przyjmujesz. Miecze? Lemiesze? Oranie pola u innych? To tylko wmawiane nam od lat slogany. To już było i się nie sprawdziło. Czas wypróbować coś innego, opartego nie na wątpliwej jakości pomysłach, lecz na prawdzie i miłości. Czas się w nich zjednoczyć, bo tylko w nich zjednoczeni możemy coś zdziałać. Właśnie dlatego każda władza dzieli: Żebyśmy nie odkryli, jaką połączeni mamy moc!
No i od kogoś trzeba zacząć — na pewno nie od innych; cokolwiek byśmy nie zaczynali, zaczynamy zawsze od siebie. Pierwszego i następnych kroków nikt za nas nie wykona... ale wspierając się nawzajem, będzie nam łatwiej. Pomyślcie przez chwilę w dawny sposób, co trudne nie będzie, bo inaczej nie potraficie. Pomyślcie o społeczeństwie jak o piramidzie: Na jej czubku więcej jak jeden się nie zmieści, ale przecież piramida na nim nie stoi, bo by się zaraz przewróciła. Społeczeństwo nie jest oparte na tym, kto stoi na czubku, czyli... nomen omen, jakimś czubku — pan Stanisław się uśmiechnął. - Gdybyśmy My, jej podstawa, zaczęli się wykruszać, zaraz... pięknie by pierdolnęła. Och, jak pięknie... - rozmarzył się.
- Stasiu! Masz rację, jestem z tobą! — wykrzyknął, śmiejąc się i machając komórką Antoni, człowiek, którego nie sposób było w żaden sposób zdemoralizować, ponieważ... jakikolwiek by ktoś nie wymyślił, to on na pewno już w ten sposób był! Z racji tego nosił ksywę Nieświęty. - A jego nie słuchaj! Wszystko idzie w internet! W tej chwili ogląda cię sto tysięcy ludzi, a to dopiero początek! Będziesz sławniejszy od tych wszystkich, których tak pięknie panu dyrektorowi wymieniłeś, tak że naprawdę będą mogli cię cmoknąć tam, gdzie tylko będziesz chciał być cmoknięty!
Zima 2022
O tym, jak firma DPD ocaliła przyszłość