ADAM I EWKA
...czyli wygnanie z raju. Wersja druga poprawiona.
- Zjadłabym coś — powiedziała wprost nad jego uchem Ewa.
- Aha — wymamrotał półprzytomnie wybudzony przez nią ze snu Adam.
- Zjadłabym coś! — powtórzyła głośniej, zupełnie, jakby nie zrozumiała, że jego to nie interesowało — on po prostu chciał dalej spać. Albo, co gorsza i prędzej, nie chciała zrozumieć — czym go jedynie wkurzyła. Po raz koleiny.
Przecież jej tego nie bronił! W przeciwieństwie do niej i jego snu. Czy ona naprawdę musiała wstawać o pierwszym brzasku i zaraz potem zawracać mu głowę jakimiś głupotami? Także po raz koleiny.
- No to sobie zjedz. Smacznego! — burknął, przekręcając się na drugi bok.
Ewa, zupełnie niezrażona jego prostactwem, do którego niestety zdążyła przywyknąć, zdradziła mu, że dziś zjadłaby coś innego niż zazwyczaj.
No i... tyle sobie pospał! Teraz, jak wiedziała, że obudził się do końca, już mu nie daruje! Adam, głośno westchnął do swojego przyjemnego snu, który już nigdy nie powróci, otworzył oczy, odkręcił się do swojej żony, spojrzał na nią z (jak miał nadzieję) oczywistym wyrzutem i zapytał:
- Że niby co i dlaczego j a jestem ci do tego potrzebny? — podkreślił swoją przedwcześnie obudzoną osobę, czyli swoją oczywistą zbędność w zdobywaniu pokarmu. Przecież wystarczyło podejść do drzewa i go z niego zerwać. W najgorszym przypadku uczynić nieco większy wysiłek pochylając się po ten, który sam zdążył z niego odpaść na ziemię.
- Coś, powiedzmy, że szczególnego, a ty będziesz stał na czatach — wyjaśniła mu Ewa. To znaczy, chciała mu to wyjaśnić... poprzez zagmatwanie tego tak bardzo, że jedynie wybałuszył na nią oczy.
Tym razem to ona westchnęła — nad jego tępotą.
- Będziesz pilnował, czy nie nadchodzi — powiedziała powoli, jak do kogoś... do kogo trzeba mówić powoli.
- Kto nadchodzi?
Teraz, dla odmiany, Ewa boleśnie jęknęła i czemuś wzniosła oczy do góry. Czasami nawet powolne mówienie niewiele daje — jeżeli mówi się do kogoś, kto myśli jeszcze wolniej niż mówimy.
Jak już się napatrzyła i po cichu naskarżyła na niego do półokrągłego sufitu jego lepianki, patrząc mu prosto w oczy, wypowiedziała tylko jedno słowo:
- Pan.
To jedno słowo w zupełności wystarczyło, żeby w końcu wszystko zrozumiał, a zimno strachu poczuł nawet w brudzie pod paznokciami najmniejszych palców u stóp.
- Pan! — wykrzyknął ze zgrozą, po czym przestraszony tym, że przecież on mógłby usłyszeć, jak go bez potrzeby wzywa, ściszył głos i niemal wysyczał:
- Chcesz zakraść się do sadu Pana i nażreć się jabłek z jego ulubionej jabłonki? Jedynych owoców, jakich zabronił nam choćby dotykać? Przecież on się wkurzy tak bardzo... że sam nie wiem, jak i co nam za to zrobi, ale na pewno bardzo i na pewno coś nieprzyjemnego. Czyś ty Ewka do szczętu zdurniała? Co cię nagle naszło? Aż tak ci tutaj źle, czy jak?
- Czy źle? — powtórzyła z namysłem Ewka. - Sama nie wiem. Może wiedziałabym, gdybyśmy poznali inne miejsca? Tak na pewno to wiem, że ostatnio zaczęło mocno wiać nudą. W kółko to samo i to samo, łącznie z dietą. Brakuje mi nowych smaków i jeszcze bardziej wrażeń, a te z pewnością będzie nowe. Tylko pomyśl o tym dreszczyku emocji, kiedy będziemy się tam zakradali!
Ewie zabłysły oczy, a on pomyślał i według niego (i w jego wykonaniu) byłby to raczej dreszczyk starchu. Taki z rodzaju tych, które mocno potrząsają nogami.
- Jeżeli to będzie ci łatwiej zaakceptować, to mogę powiedzieć, że mam taką zachciankę — dodała.
Zachciankę? Coś tam o niej i o kobietach słyszał od jednego nowego anioła i...
- Czyżbyś... — zapytał z (w odróżnieniu od dwóch poprzednich) tym razem lekkim przestrachem, wskazując na jej brzuch — ...my mieli mieć dziecko?
Niby już powinien, ale jakoś jeszcze nie był na nie gotowy i... ona chyba też, o czym mogłoby świadczyć to, że zupełnie ignorując jego jawnego cykora, spojrzała na niego z rozbawieniem i jednoznacznie popukała się w czoło.
- Skąd ten pomysł? — parsknęła perlistym śmiechem, od którego zaraz przeszła do refleksji:
- Choć z drugiej strony... — powiedziała, gładząc dłonią prześliczny podbródek — ...to chyba wiem skąd. Właściwie, wnioskując z tego, ile czasu spędzamy sam na sam, to aż dziwne, że jeszcze go nie mamy i... — teraz z kolei chytrze się uśmiechnęła — ...skoro już o tym mowa, to mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia: albo idziesz ze mną na jumę, albo... od dziś śpisz sam.
- Przecież zawsze śpię sam — zauważył Adam. - Tak samo, jak ty. Jak w swojej lepiance, a ty w swojej. Jak śpimy osobno, to przynajmniej nie musimy wąchać cudzych bąków i kłucić się o to, kto będzie spał od ściany.
- Niby masz rację, ale... od dziś możesz spać sam jeszcze zawszej.
Adam, wraz z nagłym zrozumieniem wciągnął głęboki haust powietrza. Z pewnością nie chciałby rozgniewać Pana, ale chyba jeszcze bardziej nie chciałby spać sam jeszcze zawszej!
- Wiesz co, Ewka? Może nie znam się na tym najlepiej... ale to raczej nie była propozycja — powiedział, poddając się.
Ewka, nawet jeśli jeszcze nie wiedziała co, doskonale wiedziała, że to nie była propozycja.
*
Idący przodem Adam obejrzał się za siebie i szepnął:
- Szybko, schowaj się.
Ewa, naturalnie na jego wezwanie nie zareagowała, więc zmuszony był wziąć sprawę we własne ręce, czyli pociągnąć ją za sobą za najbliższy krzak.
- Wtedy kiedy trzeba być czujnym, ty myślisz o niebieskich migdałach... albo prędzej czerwonych jabłkach Pana. Tam ktoś jest — wyjaśnił, wskazując dłonią w kierunku drzewa, na którym one sobie wisiały. Dosłownie kilkadziesiąt kroków od nich.
- Tak się składa, że od bycia czujnym mam c i e b i e, kochanie, no i trzeba ci przyznać, że doskonale się w tym sprawdzasz... poza momentami, kiedy jesteś przeczulony, bo ja wcale nie bujałam w obłokach i nikogo nie widziałam. Może z wrażenia zwyczajnie ci się przywidziało? — odszepnęła Ewa. - Może... gdybyś nosił portki tak jak Pan i aniołowie, to miałbyś je teraz pełne strachu? — zachichotała.
Portki pełne strachu! Też sobie wymyśliła!
- Jasne! Naśmiewaj się ze mnie! — syknął obrażony Adam, dla podkreślenia tego, jak bardzo go zraniła, dodatkowo odsuwając się od niej na krok.
- Och, nie rób scen! Przecież żartowałam! — westchnęła Ewa. - Na żartach się nie znasz?
- Jasne, że się znam... i właśnie dlatego go nie rozpoznałem — odgryzł się Adam. Zaraz potem zrobił krok do przodu i mamrocząc do siebie pod nosem: „Te baby naprawdę są jakieś inne” dwa następne, po czym ostrożnie wysunął głowę poza ich tymczasowe schronienie.
- Nadal stoi — powiedział do Ewy, której ciemna głowa oczywiście natychmiast pojawiła się obok jego.
- Faktycznie — stoi, i to sam Pan we własnej osobie — potwierdziła i doprecyzowała Ewa, której wzroku nie zamglił opar lęku. - Chyba jestem ci winna przeprosiny. Czego w ich ramach byś sobie życzył? Może czochrania włosów na klacie?
Adam uśmiechnął się pod nosem — co tam Pan! Wizja nieodległej przyszłości zupełnie wyparła mu go z głowy. Czochranie klaty w jej wykonaniu to naprawdę było coś! Na dobry początek, ma się rozumieć.
- Za taką zniewagę to zdecydowanie za mało — stwierdził. - Co jeszcze obmyślę w drodze powrotnej, bo chyba będziemy wracać? Przykro mi, że przeszliśmy taki kawał drogi tylko po to, żebyś obeszła się smakiem, ale co zrobić?
- Zaczekać — zaproponowała Ewa. - Przecież wiecznie tak stał nie będzie.
Adam wolał pozostać sceptyczny, czyli ostrożny:
- Wiecznie to pewnie nie, ale może... długo? Może właśnie, jak to bóg, obmyśla coś ważnego? Dziś akurat w ciszy samotności. Taki bóg to chyba nigdy nie ma wolnego od bycia bogiem.
Adam mógł sobie wymyślać i wygadywać co mu się żywnie podobało, a ona, Ewa, i tak wiedziała swoje. Zawsze widziała sprawy takimi, jakimi były naprawdę. Dziś były po prostu stojącym na jej drodze i jednocześnie jej na drodze do zaspokojenia pragnienia Panem. Zupełnie samotnie, bez do tej chwili wiecznie mu towarzyszącej świty aniołów i w dodatku tyłem do nich, co było na tyle niezwykłe, a przez to intrygujące, że zapomniała o patrzeniu pod nogi, o czym szybko i niestety po fakcie przypomniał jej odgłos łamanej pod własną stopą chyba najsuchszej w całej okolicy gałązki. W ciszy, jaka wokół zapanowała zaraz po tym, jak przestali do siebie szeptać był on niemal jak grzmot pioruna. Tego to nawet ona się przestraszyła, tak że ze strachu zamarli w miejscu całą czwórką: ona, wieczny cykor Adam oraz ich strachy. Pan w czasie ich zamierania szybko obejrzał się za siebie i... już wiedzieli, co ona tam robił — na pewno nie rozmyślał o czymś ważnym. Choć na dobrą sprawę robienie tego mało komu przeszkadza w rozmyślaniu o czymś ważnym.
- O! Adam i Ewa! Aleście mnie wystraszyli! — wykrzyknął zaskoczony Pan. - Ale skoro już tu jesteście, podejdzcie bliżej — machnął na nich zachęcająco wolną dłonią.
Ewa pierwsza wyrwała się z odrętwienia i od razu poprosiła:
- Najpierw pan je chowa. Tego węża.
Adam wyrwał się ze swojego tylko po to, aby powiedzieć, że powinno się mówić: Pan g o schowa, po czym popaść w zdumienie. Zdumienie tym, że Pan też się boi i też ma siusiaka, który służy mu do dokładnie tego samego, co jemu, bo w sumie... do czego innego miałby mu on służyć? A skoro robił to, co przed chwilą robił, to zapewne robił też i inne pospolite rzeczy, które on robił. Być może nawet dłubał w nosie, a z tego, co wydobył, toczył w palcach kulki? Tylko że... bogowie takich rzeczy nie robią! Bogowie nigdy nie robią niczego brudnego i przyziemnego. Do tego bogowie niczego się nie boją! No, a jeśli jednak się boją i robią... to może nimi nie są? Nie są bogami? Może są takimi samymi ludzmi jak on i Ewka, tylko trochę bardziej ogarniętymi?
No i proszę, jak to czasem niewiele trzeba, żeby zobaczyć kogoś zupełnie inaczej! Czasem... wystarczy wbrew własnej woli wybrać się z żoną na szaber i podczas niego przypadkowo przydybać swojego boga na człowieczeństwie!
Pan odwrócił się do nich plecami i zaczął majstrować przy portkach, a oni w tym czasie po sobie spojrzeli. Ze spojrzenia Ewy wyczytał, że myślała podobnie do niego, co naprawdę zdarzało się niezmiernie rzadko i po prostu musiało oznaczać, że się nie mylił. Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że była od niego mądrzejsza.
Tak więc w jednej chwili wszystko zrozumiał, a w następnej rzeczywistość była już zupełnie inna, czyli taka, w której Pan stracił na swojej niezwykłości i Adam wreszcie przestał się go obawiać.
Gdy pan stanął przed nimi przodem i z podciągniętymi portkami natychmiast zrozumiał, że oni też już zrozumieli. Może i zbywało mu na prawdomówności i szczerej uprzejmości, ale z pewnością nie zbywało mu na bystrości. Tego, że przyszli kraść jego ukochane jabłka także się domyślił, co dało mu doskonałą okazję do odwrócenia uwagi od własnej, dopiero co zdemaskowanej osoby.
- Ha! Więc to tak! — wykrzyknął, czerwieniejąc ze złości na gładkim licu. - Przyszliście objeść moją jabłonkę! Napchać się moją niezwykłą czerwoną szarą renetą, którą chciałem się pochwalić na tegorocznym zjeździe zarządców Edenów, którego będę gospodarzem! Ja...
- Jestem chytrus i skąpiradło. Ot co — wszedł mu w słowo Adam.
Pana literalnie zatkało, a Ewa chyba po raz pierwszy w życiu spojrzała na niego z dumą. W końcu mu się postawił! To było ostatnie, co odnotował, nim oboje bez przytomności padli na glebę.
**
- Bardzo wyraźnie czuję przeciąg. Zupełnie jakby ciągnęło od podłogi — wymamrotał Adam, przebudzając się.
To pewnie ten chłód go obudził.
- Kochanie, czy ty zawsze musisz wstawać o świcie? — zapytał siedzącej i patrzącej się na niego dziwnym wzrokiem Ewy.
- Obudż się do końca i powiedz mi, o jakim świcie mówisz — poprosiła doskonale pasującym do spojrzenia tonem.
Adam uniósł się na łokciach i rozejrzał po nieznanej mu okolicy. Szarym pustkowiu niewysokich traw pod równie szarym niebem.
- Czemu tu jest tak... inaczej?
Nim Ewa zdążyła choćby otworzyć usta, wszystko sobie przypomniał. Wszystkie ostatnie wydarzenia. Zaraz potem gdzieś z wysoka ponad nimi odezwał się potężny i doskonale im znany głos:
- Specjalnie dla was i waszych potomków wydzieliłem maleńki kawałeczek naszego świata. Przykryłem go kopułą, pod którą umieściłem sztuczne słońce i księżyc. Od dziś to one będą wyznaczały wam godziny, dni, miesiące i lata do samego końca waszego i życia wszystkich z was pokoleń, bo ani oni, ani wy już nigdy tego miejsca nie opuścicie. Stąd nie ma wyjścia. Stąd nie dobierzecie się do mojej jabłonki. Witajcie w waszym nowym domu.
Głos z nieba tak jak niespodziewanie się odezwał, tak i umilkł i Adam wrócił spojrzeniem na ziemię — do swojej żony.
- Co za pozer! — splunął z niesmakiem, po czym wygrażając pięścią niebu (z czego wziął się zwyczaj wygrażania pięścią niebu), krzyknął:
- Nigdy tego miejsca nie opuścimy?! Jeszcze się zdziwisz! — uśmiechnął się z deka złośliwie i jak już się opanował, ponownie rozejrzał się po okolicy:
- Uśpił nas i porzucił... tam gdzie powiedział. I co on ma z tymi jabłkami? Naprawdę uszykował to wszystko tylko po to, żeby się nimi z nami nie dzielić?
Ewa skomentował jego uwagę powątpiewającym parsknięciem.
- Tylko niby kiedy? — mówił dalej. - Wtedy, kiedy spaliśmy? Musielibyśm spać naprawdę baaaardzo długo. Chyba że przygotował to dużo wcześniej.
Ewa skłaniała się ku temu drugiemu:
- Przeczuwał, że nadejdzie ten moment, kiedy dowiesz się, że on też ma ptaszka, ale zamknął nas tutaj nie dlatego, że go zobaczyliśmy, lecz dlatego, że zobaczyliśmy, jakiego on ma go małego.
Ewa pokazała, jak i jakiego kształtu na najmniejszym, zgiętym palcu.
- Wiesz w porównaniu do twojego to... nie ma porównania. Reszta nawet nie jest milczeniem, reszta to czysta zawiść.
- Myślisz? — parsknął śmiechem Adam, drapiąc się po rozbawionej głowie.
Ewa jedynie przelotnie się uśmiechnęła.
- Tak na serio to myślę, że zamknął nas tutaj, bo dowiedzieliśmy się, że oprócz tego, że wie więcej, niczym się od nas nie różni. Gdybyśmy wiedzieli to samo co on, bylibyśmy mu równi. A on koniecznie chce się czuć równiejszy, co nadal nie daje nam odpowiedzi na pytanie: po co? Po co on ze swoimi pomocnikami to robi? Dlaczego nas więzi?. Widzieliśmy, że on też potrafi się bać, więc może... robi to ze strachu? Czemuś się nas boi?
Tylko czemu?
Ni to zima, ni to wiosna 2023
- Zjadłabym coś — powiedziała wprost nad jego uchem Ewa.
- Aha — wymamrotał półprzytomnie wybudzony przez nią ze snu Adam.
- Zjadłabym coś! — powtórzyła głośniej, zupełnie, jakby nie zrozumiała, że jego to nie interesowało — on po prostu chciał dalej spać. Albo, co gorsza i prędzej, nie chciała zrozumieć — czym go jedynie wkurzyła. Po raz koleiny.
Przecież jej tego nie bronił! W przeciwieństwie do niej i jego snu. Czy ona naprawdę musiała wstawać o pierwszym brzasku i zaraz potem zawracać mu głowę jakimiś głupotami? Także po raz koleiny.
- No to sobie zjedz. Smacznego! — burknął, przekręcając się na drugi bok.
Ewa, zupełnie niezrażona jego prostactwem, do którego niestety zdążyła przywyknąć, zdradziła mu, że dziś zjadłaby coś innego niż zazwyczaj.
No i... tyle sobie pospał! Teraz, jak wiedziała, że obudził się do końca, już mu nie daruje! Adam, głośno westchnął do swojego przyjemnego snu, który już nigdy nie powróci, otworzył oczy, odkręcił się do swojej żony, spojrzał na nią z (jak miał nadzieję) oczywistym wyrzutem i zapytał:
- Że niby co i dlaczego j a jestem ci do tego potrzebny? — podkreślił swoją przedwcześnie obudzoną osobę, czyli swoją oczywistą zbędność w zdobywaniu pokarmu. Przecież wystarczyło podejść do drzewa i go z niego zerwać. W najgorszym przypadku uczynić nieco większy wysiłek pochylając się po ten, który sam zdążył z niego odpaść na ziemię.
- Coś, powiedzmy, że szczególnego, a ty będziesz stał na czatach — wyjaśniła mu Ewa. To znaczy, chciała mu to wyjaśnić... poprzez zagmatwanie tego tak bardzo, że jedynie wybałuszył na nią oczy.
Tym razem to ona westchnęła — nad jego tępotą.
- Będziesz pilnował, czy nie nadchodzi — powiedziała powoli, jak do kogoś... do kogo trzeba mówić powoli.
- Kto nadchodzi?
Teraz, dla odmiany, Ewa boleśnie jęknęła i czemuś wzniosła oczy do góry. Czasami nawet powolne mówienie niewiele daje — jeżeli mówi się do kogoś, kto myśli jeszcze wolniej niż mówimy.
Jak już się napatrzyła i po cichu naskarżyła na niego do półokrągłego sufitu jego lepianki, patrząc mu prosto w oczy, wypowiedziała tylko jedno słowo:
- Pan.
To jedno słowo w zupełności wystarczyło, żeby w końcu wszystko zrozumiał, a zimno strachu poczuł nawet w brudzie pod paznokciami najmniejszych palców u stóp.
- Pan! — wykrzyknął ze zgrozą, po czym przestraszony tym, że przecież on mógłby usłyszeć, jak go bez potrzeby wzywa, ściszył głos i niemal wysyczał:
- Chcesz zakraść się do sadu Pana i nażreć się jabłek z jego ulubionej jabłonki? Jedynych owoców, jakich zabronił nam choćby dotykać? Przecież on się wkurzy tak bardzo... że sam nie wiem, jak i co nam za to zrobi, ale na pewno bardzo i na pewno coś nieprzyjemnego. Czyś ty Ewka do szczętu zdurniała? Co cię nagle naszło? Aż tak ci tutaj źle, czy jak?
- Czy źle? — powtórzyła z namysłem Ewka. - Sama nie wiem. Może wiedziałabym, gdybyśmy poznali inne miejsca? Tak na pewno to wiem, że ostatnio zaczęło mocno wiać nudą. W kółko to samo i to samo, łącznie z dietą. Brakuje mi nowych smaków i jeszcze bardziej wrażeń, a te z pewnością będzie nowe. Tylko pomyśl o tym dreszczyku emocji, kiedy będziemy się tam zakradali!
Ewie zabłysły oczy, a on pomyślał i według niego (i w jego wykonaniu) byłby to raczej dreszczyk starchu. Taki z rodzaju tych, które mocno potrząsają nogami.
- Jeżeli to będzie ci łatwiej zaakceptować, to mogę powiedzieć, że mam taką zachciankę — dodała.
Zachciankę? Coś tam o niej i o kobietach słyszał od jednego nowego anioła i...
- Czyżbyś... — zapytał z (w odróżnieniu od dwóch poprzednich) tym razem lekkim przestrachem, wskazując na jej brzuch — ...my mieli mieć dziecko?
Niby już powinien, ale jakoś jeszcze nie był na nie gotowy i... ona chyba też, o czym mogłoby świadczyć to, że zupełnie ignorując jego jawnego cykora, spojrzała na niego z rozbawieniem i jednoznacznie popukała się w czoło.
- Skąd ten pomysł? — parsknęła perlistym śmiechem, od którego zaraz przeszła do refleksji:
- Choć z drugiej strony... — powiedziała, gładząc dłonią prześliczny podbródek — ...to chyba wiem skąd. Właściwie, wnioskując z tego, ile czasu spędzamy sam na sam, to aż dziwne, że jeszcze go nie mamy i... — teraz z kolei chytrze się uśmiechnęła — ...skoro już o tym mowa, to mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia: albo idziesz ze mną na jumę, albo... od dziś śpisz sam.
- Przecież zawsze śpię sam — zauważył Adam. - Tak samo, jak ty. Jak w swojej lepiance, a ty w swojej. Jak śpimy osobno, to przynajmniej nie musimy wąchać cudzych bąków i kłucić się o to, kto będzie spał od ściany.
- Niby masz rację, ale... od dziś możesz spać sam jeszcze zawszej.
Adam, wraz z nagłym zrozumieniem wciągnął głęboki haust powietrza. Z pewnością nie chciałby rozgniewać Pana, ale chyba jeszcze bardziej nie chciałby spać sam jeszcze zawszej!
- Wiesz co, Ewka? Może nie znam się na tym najlepiej... ale to raczej nie była propozycja — powiedział, poddając się.
Ewka, nawet jeśli jeszcze nie wiedziała co, doskonale wiedziała, że to nie była propozycja.
*
Idący przodem Adam obejrzał się za siebie i szepnął:
- Szybko, schowaj się.
Ewa, naturalnie na jego wezwanie nie zareagowała, więc zmuszony był wziąć sprawę we własne ręce, czyli pociągnąć ją za sobą za najbliższy krzak.
- Wtedy kiedy trzeba być czujnym, ty myślisz o niebieskich migdałach... albo prędzej czerwonych jabłkach Pana. Tam ktoś jest — wyjaśnił, wskazując dłonią w kierunku drzewa, na którym one sobie wisiały. Dosłownie kilkadziesiąt kroków od nich.
- Tak się składa, że od bycia czujnym mam c i e b i e, kochanie, no i trzeba ci przyznać, że doskonale się w tym sprawdzasz... poza momentami, kiedy jesteś przeczulony, bo ja wcale nie bujałam w obłokach i nikogo nie widziałam. Może z wrażenia zwyczajnie ci się przywidziało? — odszepnęła Ewa. - Może... gdybyś nosił portki tak jak Pan i aniołowie, to miałbyś je teraz pełne strachu? — zachichotała.
Portki pełne strachu! Też sobie wymyśliła!
- Jasne! Naśmiewaj się ze mnie! — syknął obrażony Adam, dla podkreślenia tego, jak bardzo go zraniła, dodatkowo odsuwając się od niej na krok.
- Och, nie rób scen! Przecież żartowałam! — westchnęła Ewa. - Na żartach się nie znasz?
- Jasne, że się znam... i właśnie dlatego go nie rozpoznałem — odgryzł się Adam. Zaraz potem zrobił krok do przodu i mamrocząc do siebie pod nosem: „Te baby naprawdę są jakieś inne” dwa następne, po czym ostrożnie wysunął głowę poza ich tymczasowe schronienie.
- Nadal stoi — powiedział do Ewy, której ciemna głowa oczywiście natychmiast pojawiła się obok jego.
- Faktycznie — stoi, i to sam Pan we własnej osobie — potwierdziła i doprecyzowała Ewa, której wzroku nie zamglił opar lęku. - Chyba jestem ci winna przeprosiny. Czego w ich ramach byś sobie życzył? Może czochrania włosów na klacie?
Adam uśmiechnął się pod nosem — co tam Pan! Wizja nieodległej przyszłości zupełnie wyparła mu go z głowy. Czochranie klaty w jej wykonaniu to naprawdę było coś! Na dobry początek, ma się rozumieć.
- Za taką zniewagę to zdecydowanie za mało — stwierdził. - Co jeszcze obmyślę w drodze powrotnej, bo chyba będziemy wracać? Przykro mi, że przeszliśmy taki kawał drogi tylko po to, żebyś obeszła się smakiem, ale co zrobić?
- Zaczekać — zaproponowała Ewa. - Przecież wiecznie tak stał nie będzie.
Adam wolał pozostać sceptyczny, czyli ostrożny:
- Wiecznie to pewnie nie, ale może... długo? Może właśnie, jak to bóg, obmyśla coś ważnego? Dziś akurat w ciszy samotności. Taki bóg to chyba nigdy nie ma wolnego od bycia bogiem.
Adam mógł sobie wymyślać i wygadywać co mu się żywnie podobało, a ona, Ewa, i tak wiedziała swoje. Zawsze widziała sprawy takimi, jakimi były naprawdę. Dziś były po prostu stojącym na jej drodze i jednocześnie jej na drodze do zaspokojenia pragnienia Panem. Zupełnie samotnie, bez do tej chwili wiecznie mu towarzyszącej świty aniołów i w dodatku tyłem do nich, co było na tyle niezwykłe, a przez to intrygujące, że zapomniała o patrzeniu pod nogi, o czym szybko i niestety po fakcie przypomniał jej odgłos łamanej pod własną stopą chyba najsuchszej w całej okolicy gałązki. W ciszy, jaka wokół zapanowała zaraz po tym, jak przestali do siebie szeptać był on niemal jak grzmot pioruna. Tego to nawet ona się przestraszyła, tak że ze strachu zamarli w miejscu całą czwórką: ona, wieczny cykor Adam oraz ich strachy. Pan w czasie ich zamierania szybko obejrzał się za siebie i... już wiedzieli, co ona tam robił — na pewno nie rozmyślał o czymś ważnym. Choć na dobrą sprawę robienie tego mało komu przeszkadza w rozmyślaniu o czymś ważnym.
- O! Adam i Ewa! Aleście mnie wystraszyli! — wykrzyknął zaskoczony Pan. - Ale skoro już tu jesteście, podejdzcie bliżej — machnął na nich zachęcająco wolną dłonią.
Ewa pierwsza wyrwała się z odrętwienia i od razu poprosiła:
- Najpierw pan je chowa. Tego węża.
Adam wyrwał się ze swojego tylko po to, aby powiedzieć, że powinno się mówić: Pan g o schowa, po czym popaść w zdumienie. Zdumienie tym, że Pan też się boi i też ma siusiaka, który służy mu do dokładnie tego samego, co jemu, bo w sumie... do czego innego miałby mu on służyć? A skoro robił to, co przed chwilą robił, to zapewne robił też i inne pospolite rzeczy, które on robił. Być może nawet dłubał w nosie, a z tego, co wydobył, toczył w palcach kulki? Tylko że... bogowie takich rzeczy nie robią! Bogowie nigdy nie robią niczego brudnego i przyziemnego. Do tego bogowie niczego się nie boją! No, a jeśli jednak się boją i robią... to może nimi nie są? Nie są bogami? Może są takimi samymi ludzmi jak on i Ewka, tylko trochę bardziej ogarniętymi?
No i proszę, jak to czasem niewiele trzeba, żeby zobaczyć kogoś zupełnie inaczej! Czasem... wystarczy wbrew własnej woli wybrać się z żoną na szaber i podczas niego przypadkowo przydybać swojego boga na człowieczeństwie!
Pan odwrócił się do nich plecami i zaczął majstrować przy portkach, a oni w tym czasie po sobie spojrzeli. Ze spojrzenia Ewy wyczytał, że myślała podobnie do niego, co naprawdę zdarzało się niezmiernie rzadko i po prostu musiało oznaczać, że się nie mylił. Przecież zdawał sobie sprawę z tego, że była od niego mądrzejsza.
Tak więc w jednej chwili wszystko zrozumiał, a w następnej rzeczywistość była już zupełnie inna, czyli taka, w której Pan stracił na swojej niezwykłości i Adam wreszcie przestał się go obawiać.
Gdy pan stanął przed nimi przodem i z podciągniętymi portkami natychmiast zrozumiał, że oni też już zrozumieli. Może i zbywało mu na prawdomówności i szczerej uprzejmości, ale z pewnością nie zbywało mu na bystrości. Tego, że przyszli kraść jego ukochane jabłka także się domyślił, co dało mu doskonałą okazję do odwrócenia uwagi od własnej, dopiero co zdemaskowanej osoby.
- Ha! Więc to tak! — wykrzyknął, czerwieniejąc ze złości na gładkim licu. - Przyszliście objeść moją jabłonkę! Napchać się moją niezwykłą czerwoną szarą renetą, którą chciałem się pochwalić na tegorocznym zjeździe zarządców Edenów, którego będę gospodarzem! Ja...
- Jestem chytrus i skąpiradło. Ot co — wszedł mu w słowo Adam.
Pana literalnie zatkało, a Ewa chyba po raz pierwszy w życiu spojrzała na niego z dumą. W końcu mu się postawił! To było ostatnie, co odnotował, nim oboje bez przytomności padli na glebę.
**
- Bardzo wyraźnie czuję przeciąg. Zupełnie jakby ciągnęło od podłogi — wymamrotał Adam, przebudzając się.
To pewnie ten chłód go obudził.
- Kochanie, czy ty zawsze musisz wstawać o świcie? — zapytał siedzącej i patrzącej się na niego dziwnym wzrokiem Ewy.
- Obudż się do końca i powiedz mi, o jakim świcie mówisz — poprosiła doskonale pasującym do spojrzenia tonem.
Adam uniósł się na łokciach i rozejrzał po nieznanej mu okolicy. Szarym pustkowiu niewysokich traw pod równie szarym niebem.
- Czemu tu jest tak... inaczej?
Nim Ewa zdążyła choćby otworzyć usta, wszystko sobie przypomniał. Wszystkie ostatnie wydarzenia. Zaraz potem gdzieś z wysoka ponad nimi odezwał się potężny i doskonale im znany głos:
- Specjalnie dla was i waszych potomków wydzieliłem maleńki kawałeczek naszego świata. Przykryłem go kopułą, pod którą umieściłem sztuczne słońce i księżyc. Od dziś to one będą wyznaczały wam godziny, dni, miesiące i lata do samego końca waszego i życia wszystkich z was pokoleń, bo ani oni, ani wy już nigdy tego miejsca nie opuścicie. Stąd nie ma wyjścia. Stąd nie dobierzecie się do mojej jabłonki. Witajcie w waszym nowym domu.
Głos z nieba tak jak niespodziewanie się odezwał, tak i umilkł i Adam wrócił spojrzeniem na ziemię — do swojej żony.
- Co za pozer! — splunął z niesmakiem, po czym wygrażając pięścią niebu (z czego wziął się zwyczaj wygrażania pięścią niebu), krzyknął:
- Nigdy tego miejsca nie opuścimy?! Jeszcze się zdziwisz! — uśmiechnął się z deka złośliwie i jak już się opanował, ponownie rozejrzał się po okolicy:
- Uśpił nas i porzucił... tam gdzie powiedział. I co on ma z tymi jabłkami? Naprawdę uszykował to wszystko tylko po to, żeby się nimi z nami nie dzielić?
Ewa skomentował jego uwagę powątpiewającym parsknięciem.
- Tylko niby kiedy? — mówił dalej. - Wtedy, kiedy spaliśmy? Musielibyśm spać naprawdę baaaardzo długo. Chyba że przygotował to dużo wcześniej.
Ewa skłaniała się ku temu drugiemu:
- Przeczuwał, że nadejdzie ten moment, kiedy dowiesz się, że on też ma ptaszka, ale zamknął nas tutaj nie dlatego, że go zobaczyliśmy, lecz dlatego, że zobaczyliśmy, jakiego on ma go małego.
Ewa pokazała, jak i jakiego kształtu na najmniejszym, zgiętym palcu.
- Wiesz w porównaniu do twojego to... nie ma porównania. Reszta nawet nie jest milczeniem, reszta to czysta zawiść.
- Myślisz? — parsknął śmiechem Adam, drapiąc się po rozbawionej głowie.
Ewa jedynie przelotnie się uśmiechnęła.
- Tak na serio to myślę, że zamknął nas tutaj, bo dowiedzieliśmy się, że oprócz tego, że wie więcej, niczym się od nas nie różni. Gdybyśmy wiedzieli to samo co on, bylibyśmy mu równi. A on koniecznie chce się czuć równiejszy, co nadal nie daje nam odpowiedzi na pytanie: po co? Po co on ze swoimi pomocnikami to robi? Dlaczego nas więzi?. Widzieliśmy, że on też potrafi się bać, więc może... robi to ze strachu? Czemuś się nas boi?
Tylko czemu?
Ni to zima, ni to wiosna 2023
Przyszłość zaczyna się dziś