KOLORY
Ucząc, bawi, bawiąc, uczy, łącząc, dzieli, dzieląc... łączy.
Któż to może być?
Tin biegł co sił w nogach i tchu w piersiach, ale i tak nie mógł jej dogonić. Była zawsze na krok przed nim — przejrzysta i delikatnie błyszcząca bladofioletowym poblaskiem.
- Tin! Głuptasie! I tak jej nie złapiesz! — krzyczała za nim, śmiejąc się, babka.
A niby jak ma się o tym przekonać, jeżeli nie spróbuje? Babka doskonale to rozumiała i dlatego mu tego nie zabraniała. Nigdy, bo przecież od dawna nie ustawał w wysiłkach. Co najwyżej, tak jak teraz, trochę sobie z niego wtedy żartowała.
W końcu opadł z sił i na trawę tuż pod nią, gdzie, ciężko dysząc, czekał, aż babka do niego podejdzie.
- Opowiedz mi jeszcze raz, jak ona powstała — poprosił zaraz po tym, jak obok niego przysiadła.
- Przecież słyszałeś już to wiele razy! — babka jak zwykle lekceważąco machnęła ręką, po czym też jak zwykle zaczęła opowiadać. Inaczej być nie mogło — babka bardzo lubiła opowiadać, a on bardzo lubił jej słuchać.
- Dawno, dawno temu, żyła pewna kobieta imieniem Tara. Kobieta bardzo pracowita, życzliwa i dobra, którą bolało serce przez to, że ludzie byli dla siebie tacy niedobrzy. Że spierali się ze sobą, nawet jeśli tak naprawdę nie było, o co i o byle co wszczynali bójki. Po jednej takiej, pomiędzy jej i niemal całą drugą Rodziną, poprosiła Stwórcę, żeby coś z tym zrobił. Żeby nigdy więcej do takich scysji nie dochodziło. Prosiła cały dzień i cały wieczór, dopóki późnym nie zasnęła, a gdy przebudziła się o świcie, ona już była...
Wskazała dłonią na przeźroczystą Ścianę.
- Oddzieliła od siebie wszystkie rodziny. Oczywiście ludzie próbowali przez nią się przebić lub nad nią przejść i jak wiesz — bez powodzenia. Im mocniej się na nią rzucali, tym mocniej się od niej odbijali i dalej od niej spadali, im wyżej się jeden na drugiego wspinał, żeby nad nią przejść, tym wyżej rosła. Nawet ponad drzewa i wzgórza, a im dalej od siebie się oddalali, tym bardziej się rozciągała. Oni szli — ona przesuwała się razem z nimi. Oni stawali — stawała i ona. Wierz mi, Tinie, nie ma takiej siły na świecie, która zdołałaby ją pokonać. Stwórca Wszystkiego ją nam dał i tylko On może ją zabrać.
Rzucanie w nią kamieniami i obelgami, a nawet na nią sikanie też nic nie dawało — Tin coś o tym wiedział, jak i wiedział, że znajdzie na nią sposób. Nie dlatego, że jakoś specjalnie go uwierała, wszak była dla niego czymś naturalnym, częścią świata, w którym się urodził — znajdzie na nią sposób, bo... jakiś musi być.
Babka podreptała do swoich zajęć, trawa była miękka, a słońce przyjemnie grzało i wkrótce zapadł w drzemkę. Gdy się przebudził, po drugiej stronie Ściany... ktoś siedział. W pierwszej chwili kątem oka zauważył tylko czyjąś niewyraźną sylwetkę, a jako że o wiele łatwiej było dziesięć razy z rzędu trafić kamieniem dokładnie w to samo miejsce, niż spotkać kogoś z innej Rodziny, natychmiast się poderwał i usiadł naprzeciw niego, czyli... niej.
Najpiękniejszej istoty, jaką w swoim życiu widział! Wgapiał się w nią z niemym zachwytem jak ten, o którym niedawno mówiła babka, dopóki jej się nie znudziło i do niego nie zamigała mową znaków:
„Cześć. Jak masz na imię?”
„Tin” — odmigał jej czym prędzej.
Zobaczył, jak się śmieje. Miał nadzieję, że nie z jego imienia.
„Co za zbieg okoliczności. Ja jestem Tina”
Tin i Tina. Tina i Tin — faktycznie niezwykłe!
„Jesteś z Wędrującej Rodziny” — domyślił się.
„A ty z Osiadłej” — domyśliła się ona i po chwili zamigała następne pytanie:
„Jaki kolor ma wasza Ściana?”
„Jasnofioletowy”
„Nasza jest jasnożółta”
Z tego, co słyszał, wszystkie Ściany były w jasnych kolorach i... on, taki rozmowny, nagle nie wiedział, o co jeszcze zapytać. Ona niestety też, jednak żadne z nich nie miało zamiaru sobie pójść i po prostu siedzieli, nawzajem w siebie się wpatrując. Dopiero o zmierzchu zapytała.... czy chciałby jeszcze się z nią spotkać.
Serce Tina załomotało jak po biegu naokoło Ściany! Czy chciałby? A czy słońce wschodzi na wschodzie? Nawet nie musiał jej odpowiadać, wystarczyło jej zobaczyć jego zachwyconą minę!
Gdy o poranku stawił się na miejscu, ona już czekała. Ten dzień był kolejnym po wczorajszym najlepszym w jego życiu — tego znaleźli wiele wspólnych tematów i z krótkimi przerwami przemigali go całego. Drugi także, a trzeciego, gdy niewiele zostało do opowiedzenia, niemal cały przemilczeli i milczało im się wspólnie tak samo dobrze, jak rozmawiało. Następnych... już właściwie nie było. Oddzieleni od nich wolą bycia razem przestali zauważać ich upływ. Czas, razem z uwięzionymi w nim ludźmi i całą resztą świata, opływał ich wspólny własny jak potok głaz. Nie poruszyła nim ani matka Tiny, która mówiła jej, że trzeba ruszać dalej, ani babka Tina, która klepała go po ramieniu, mówiąc, żeby coś zjadł, bo wkrótce opadnie z sił. Nikt nie potrafił wejść do ich przestrzeni jednego spojrzenia i jednego bicia serca — ono ich połączyło pierwsze, dopiero po nim dotyk. Jednak Ono najpierw.
Nawet babka czasami się myliła — była taka siła na świecie zdolna pokonać Ścianę i była nią Miłość.
Zima 2022
Któż to może być?
Tin biegł co sił w nogach i tchu w piersiach, ale i tak nie mógł jej dogonić. Była zawsze na krok przed nim — przejrzysta i delikatnie błyszcząca bladofioletowym poblaskiem.
- Tin! Głuptasie! I tak jej nie złapiesz! — krzyczała za nim, śmiejąc się, babka.
A niby jak ma się o tym przekonać, jeżeli nie spróbuje? Babka doskonale to rozumiała i dlatego mu tego nie zabraniała. Nigdy, bo przecież od dawna nie ustawał w wysiłkach. Co najwyżej, tak jak teraz, trochę sobie z niego wtedy żartowała.
W końcu opadł z sił i na trawę tuż pod nią, gdzie, ciężko dysząc, czekał, aż babka do niego podejdzie.
- Opowiedz mi jeszcze raz, jak ona powstała — poprosił zaraz po tym, jak obok niego przysiadła.
- Przecież słyszałeś już to wiele razy! — babka jak zwykle lekceważąco machnęła ręką, po czym też jak zwykle zaczęła opowiadać. Inaczej być nie mogło — babka bardzo lubiła opowiadać, a on bardzo lubił jej słuchać.
- Dawno, dawno temu, żyła pewna kobieta imieniem Tara. Kobieta bardzo pracowita, życzliwa i dobra, którą bolało serce przez to, że ludzie byli dla siebie tacy niedobrzy. Że spierali się ze sobą, nawet jeśli tak naprawdę nie było, o co i o byle co wszczynali bójki. Po jednej takiej, pomiędzy jej i niemal całą drugą Rodziną, poprosiła Stwórcę, żeby coś z tym zrobił. Żeby nigdy więcej do takich scysji nie dochodziło. Prosiła cały dzień i cały wieczór, dopóki późnym nie zasnęła, a gdy przebudziła się o świcie, ona już była...
Wskazała dłonią na przeźroczystą Ścianę.
- Oddzieliła od siebie wszystkie rodziny. Oczywiście ludzie próbowali przez nią się przebić lub nad nią przejść i jak wiesz — bez powodzenia. Im mocniej się na nią rzucali, tym mocniej się od niej odbijali i dalej od niej spadali, im wyżej się jeden na drugiego wspinał, żeby nad nią przejść, tym wyżej rosła. Nawet ponad drzewa i wzgórza, a im dalej od siebie się oddalali, tym bardziej się rozciągała. Oni szli — ona przesuwała się razem z nimi. Oni stawali — stawała i ona. Wierz mi, Tinie, nie ma takiej siły na świecie, która zdołałaby ją pokonać. Stwórca Wszystkiego ją nam dał i tylko On może ją zabrać.
Rzucanie w nią kamieniami i obelgami, a nawet na nią sikanie też nic nie dawało — Tin coś o tym wiedział, jak i wiedział, że znajdzie na nią sposób. Nie dlatego, że jakoś specjalnie go uwierała, wszak była dla niego czymś naturalnym, częścią świata, w którym się urodził — znajdzie na nią sposób, bo... jakiś musi być.
Babka podreptała do swoich zajęć, trawa była miękka, a słońce przyjemnie grzało i wkrótce zapadł w drzemkę. Gdy się przebudził, po drugiej stronie Ściany... ktoś siedział. W pierwszej chwili kątem oka zauważył tylko czyjąś niewyraźną sylwetkę, a jako że o wiele łatwiej było dziesięć razy z rzędu trafić kamieniem dokładnie w to samo miejsce, niż spotkać kogoś z innej Rodziny, natychmiast się poderwał i usiadł naprzeciw niego, czyli... niej.
Najpiękniejszej istoty, jaką w swoim życiu widział! Wgapiał się w nią z niemym zachwytem jak ten, o którym niedawno mówiła babka, dopóki jej się nie znudziło i do niego nie zamigała mową znaków:
„Cześć. Jak masz na imię?”
„Tin” — odmigał jej czym prędzej.
Zobaczył, jak się śmieje. Miał nadzieję, że nie z jego imienia.
„Co za zbieg okoliczności. Ja jestem Tina”
Tin i Tina. Tina i Tin — faktycznie niezwykłe!
„Jesteś z Wędrującej Rodziny” — domyślił się.
„A ty z Osiadłej” — domyśliła się ona i po chwili zamigała następne pytanie:
„Jaki kolor ma wasza Ściana?”
„Jasnofioletowy”
„Nasza jest jasnożółta”
Z tego, co słyszał, wszystkie Ściany były w jasnych kolorach i... on, taki rozmowny, nagle nie wiedział, o co jeszcze zapytać. Ona niestety też, jednak żadne z nich nie miało zamiaru sobie pójść i po prostu siedzieli, nawzajem w siebie się wpatrując. Dopiero o zmierzchu zapytała.... czy chciałby jeszcze się z nią spotkać.
Serce Tina załomotało jak po biegu naokoło Ściany! Czy chciałby? A czy słońce wschodzi na wschodzie? Nawet nie musiał jej odpowiadać, wystarczyło jej zobaczyć jego zachwyconą minę!
Gdy o poranku stawił się na miejscu, ona już czekała. Ten dzień był kolejnym po wczorajszym najlepszym w jego życiu — tego znaleźli wiele wspólnych tematów i z krótkimi przerwami przemigali go całego. Drugi także, a trzeciego, gdy niewiele zostało do opowiedzenia, niemal cały przemilczeli i milczało im się wspólnie tak samo dobrze, jak rozmawiało. Następnych... już właściwie nie było. Oddzieleni od nich wolą bycia razem przestali zauważać ich upływ. Czas, razem z uwięzionymi w nim ludźmi i całą resztą świata, opływał ich wspólny własny jak potok głaz. Nie poruszyła nim ani matka Tiny, która mówiła jej, że trzeba ruszać dalej, ani babka Tina, która klepała go po ramieniu, mówiąc, żeby coś zjadł, bo wkrótce opadnie z sił. Nikt nie potrafił wejść do ich przestrzeni jednego spojrzenia i jednego bicia serca — ono ich połączyło pierwsze, dopiero po nim dotyk. Jednak Ono najpierw.
Nawet babka czasami się myliła — była taka siła na świecie zdolna pokonać Ścianę i była nią Miłość.
Zima 2022
Nie zapomnij oddychać