Alea iacta est! Kości zostały rzucone! Tak podobno powiedział Juliusz Cezar, przekraczając na nieznanego mi imienia koniu rzekę Rubikon, a ja mówię...
RANY JULEK!
-Ave Caesar!*
Gajusz Juliusz Cezar drgnął i podniósł wzrok znad listu do dowódcy legionów w Dalmacji, który właśnie był pisał. Niemal przed jego nosem, spokojnie, jak gdyby stanie tuż przed jego nosem było dla nich czymś zwyczajnym, stało trzech mężczyzn.
Jakże oni weszli tak niezauważenie? - zdumiał się w środku — To zadziwiające, jak absorbujące może być coś tak zwyczajnego, jak pisanie listu!
Na czele trójki stał najstarszy z nich. Wnosząc po jego zaawansowanej siwiźnie, tudzież łysinie na czubku głowy, śmiało mógłby on być ojcem pozostałej dwójki, a po szatach wszystkich, że biedakami nie byli. Jednakże, biedni czy bogaci, nikt niezapowiedziany do jego prywatnej komnaty wchodzić nie powinien! Co więcej — nie powinien mieć do niej wstępu, którego z kolei powinna bronić im straż, a jego straż była złożona wyłącznie z najlepszych ludzi. Samych wypróbowanych w boju i lojalnych jak więc na Jowisza...
- Straż! - wykrzyknął w końcu poirytowany w stronę wyjścia z komnaty.
- Pan się nie trudzi — uśmiechnął się bezczelnie jeden z młodych natrętów. - Nikt nie przyjdzie. Zadbaliśmy o to!
Gajusz Juliusz Cezar najpierw skrzywił się w myślach na jego okropną wymowę, a dopiero potem w nich się zastanowił: Jak to... zadbali? Jednak, jak przystało inteligentnemu człowiekowi, długo się nad tym nie głowił. Zaraz domyślił się w jaki sposób oraz tego, że... to będzie dziś! Mors certa, hora... też certa!**
Z czego wynikało, że, tak jego żona, jak i jego wróżbita... się mylili! Strzeż się idów marcowych! Tak mówili jeszcze rano! A przecież... to dopiero jutro!***. W sumie... pomylili się tylko o jeden dzień — pomyślał o nich niemal z uznaniem i w myślach też się uśmiechnął. Jednak nie do nich, lecz do przewrotnego losu.
Wyszło na to, że raz na jakiś czas nawet jego wróżbicie uda się trafić blisko celu! Jaka szkoda, że o tym ostatnim razie nie będzie mógł mu opowiedzieć osobiście! Cóż, dla niego niewielka strata. Bez detali, ale usłyszy o nim od kogoś innego — nikt nie jest niezastąpiony. Nawet imperatorzy. W jego zawodzie trzeba się liczyć z takim końcem.
Zapewne ktoś inny w jego sytuacji obrązowiłby togę, uprzednio blednąc i łapiąc się za serce — jednak nie on, nie Gajusz Juliusz Cezar! Gajusz Juliusz Cezar uniósł wysoko podbródek i wystąpił do młodego człowieka... z poradą:
- Cudzoziemcze! Jeżeli zapłaciłeś komuś za lekcje łaciny, jak tylko go spotkasz, natychmiast zażądaj zwrotu pieniędzy. Tyle mam do powiedzenia. No, może jeszcze: Niczego nie żałuję. A teraz przystępujcie do tego, po co przyszliście!
Najstarszy z trójki obejrzał się na młodszego towarzysza.
- Patrz, słuchaj i ucz się! — powiedział, kiwając do niego głową. - To się nazywa mieć klasę! Nawet w takiej sytuacji... — zawiesił głos i odwiesił go w chwili, w której ponownie spojrzał na Cezara:
- ....a sytuacja nie jest ostateczna, Imperatorze. Nie jesteśmy skrytobójcami.
Czy skrytobójca przyznałby się do tego, że jest skrytobójcą? Przed swoją ofiarą pewnie tak, więc jeżeli jego nachodźca twierdzi, że nim nie jest, to... chyba może tak być.
- Rzymianami też nie jesteście, sądząc po waszym akcencie. Choć muszę przyznać, że pana jest o wiele lepszy od młodszego kompana. Kim więc jesteście i po co przybywacie? Najpierw jednak mi powiedzcie, co się stało z moją strażą.
Gajusz Juliusz Cezar, jak już nie musiał myśleć wyłącznie o własnym, mógł o innych — życiach naturalnie. Takie było z niego dobre panisko!
- Zapewniam cię panie, że nikt nie ucierpiał. Wszyscy śpią słodkim snem i bez cienia wątpliwości wkrótce się zbudzą — zapewnił go przywódca tajemniczej trójki podobno nieskrytobójców.
Gajusz Juliusz Cezar nie miał przesłanek, aby mu nie wierzyć, jednocześnie nie miał, żeby mu wierzyć, więc mu nie uwierzył, ale dla własnej wygody chwilowo założył, że jest tak, jak powiedział. Pośród pospólstwa nazywano to pospolicie zakłamaniem, a pośród ludzi wysoko urodzonych polityką. Gajusz Juliusz Cezar z pewnością był bardzo wysoko urodzony... a przynajmniej tak to przedstawiał innym.
- To, kim jesteśmy, nie jest tak istotne, jak to, z czym przybywamy — mówił dalej starszy mężczyzna — a przybywamy z ostrzeżeniem i propozycją. Jutro cię panie zabiją — zakończył bez ogródek.
Czyżby kolejni wróżbici? A do tego mistrzowie wkradania się do imperatorskich komnat.
- To ostatnie to było ostrzeżenie — zauważył Gajusz Juliusz Cezar. - Nie przybywacie z nim pierwsi, choć pierwsi... w tak oryginalny sposób — zdobył się na eufemizm. - A propozycja?
Nawet nie próbował się domyślać, jaka ona będzie. Zapewne tak oryginalna, jak oni sami i metoda ich wtargnięcia.
- Pewne odległe imperium potrzebuje twojej pomocy, panie. Konkretnie — przywództwa. Czyli że proponujemy ci, zostanie jego przywódcą. Dyktatorem — jeśli tak wolisz.
Gajusz Juliusz Cezar nie słyszał o żadnym imperium w potrzebie. To znaczy o żadnym, które do tego przed nim potrafiłoby się przyznać. Jednak najwyraźniej ono słyszało o nim i cokolwiek by o nim nie słyszało i jakkolwiek daleko od Rzymu by ono nie było oraz jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało... został zaintrygowany.
Wszak przywództwo, dowolnego szczebla, to nie byle co! Przywództwo to... przywództwo!
- Jak odległe jest to imperium? — dopytał się więc.
- O niemal dwa tysiące lat — poinformował go starzec.
Gajusz Juliusz Cezar ze zdumienia przetarł oczy, choć powinien uszy, bo przecież właśnie się przesłyszał!
- Dwa tysiące... czego? — poprosił o powtórzenie.
Starszy mężczyzna grzecznie powtórzył:
- Niemal dwa tysiące lat.
Tak więc bardzo dobrze usłyszał! Gajusz Juliusz Cezar najpierw głośno parsknął, dopiero potem się roześmiał — z ulgą. Wreszcie wszystko zrozumiał!
- Jednak jesteście zabójcami! — wykrzyknął odkrywczo. - Jedynie metodę wybraliście nietypową — postanowiliście zabić mnie śmiechem! Przyznajcie się, kto was nasłał!
Dowódca trójki nie raczył się przyznać, dowódca trójki raczył błyskawicznie sięgnąć pod szatę i wyciągnąć spod niej... nie — nie sztylet, lecz coś małego, co postawił przed Cezarem. Niepozorną, czarną kostkę, nad którą po chwili ukazało się... jakieś nieznane mu miasto. W miniaturze stworzonej jakby ze światła i gęstej mgły, ale nadal nadzwyczaj rzeczywiste.
Gajusz Juliusz Cezar odruchowo się cofnął — na tyle, jak bardzo pozwoliła mu ściana.
- To jedynie nieszkodliwe urządzenie — zapewnił go mężczyzna. - Jak na przykład lektyka, tylko... trochę bardziej złożone i wyprodukowane za dwa tysiące lat. Za jego pomocą w dowolnym miejscu można wyświetlić dowolny obraz. Na tym widzisz panie jedno z miast tego upadającego, potrzebującego twojej pomocy imperium. Nazwano je na cześć pewnego męczennika przeniesionej z Judei monoteistycznej religii, która w niedalekiej przyszłości stanie się jedyną religią Rzymu.
Gajusz Juliusz Cezar, mając przed sobą takie dowody, najpierw mu we wszystko uwierzył, a zaraz potem poważnie się zaniepokoił. Monoteizm? Z Judei? Gdzie w takim układzie miejsce na... boskość Cezara? Jego następców?
- Proszę się nie obawiać, Imperatorze! Rzymskie Imperium przetrwało właśnie dzięki tej religii. Jego dyktatorzy po prostu zostali jej przywódcami.
Starszy mężczyzna był bardzo spostrzegawczy i w lot domyślił się, co też mu chodziło po głowie. Gajusz Juliusz Cezar cicho odetchnął z ulgą. To rozumiał! To była polityka w najczystszej postaci! Sama jej esencja: Żeby nie zmieniło się nic... musi się zmienić bardzo wiele!
- Czyli że wy jesteście...
- Z pańskiej przyszłości, Imperatorze — dokończył mężczyzna i widząc, że Cezar ma chęć słuchać go dalej, kontynuował:
- Według historycznych zapisów, jutro ma pan zostać... pozbawiony życia — tym razem postanowił być delikatniejszy. - Naszym zadaniem jest zapobiec prawdziwej zbrodni i upozorować własną. Jutro umrze pan dla swoich i wkrótce po tym narodzi się dla naszych czasów...
- Narodzi się? — wszedł mu w zdanie Cezar. - W moim wieku ludzie się nie rodzą, ludzie w moim wieku co najwyżej... właśnie umierają — zakończył ze smutnym uśmiechem.
- O to proszę się nie martwić! — gorąco zapewnił go starszy mężczyzna. - Potrafimy podróżować poprzez czas, potrafimy i odmładzać. Wraz z nową tożsamością dostanie pan nowe, młode ciało i nową, wspaniałą przyszłość. Zachowując całą swoją dotychczasową wiedzę i wszystkie doświadczenia, naturalnie.
Oczy Gajusza Juliusza Cezara zabłysły jak dwie pochodnie. Co tam jak dwie pochodnie! Jak dwa słońca!
- A jaka jest... ta przyszłość? — zapytał jeszcze.
- Divide et impera**** — rzucił zwięźle mężczyzna.
Czyli że... niewiele się zmieniło.
*
- Jak pan myśli, szefie, co do niego przemówiło? — zapytał szefa, gdy przystanęli na chwilę odpocząć w zaułku nieopodal Świątyni Jowisza, uprzednio napomniany przez Cezara młody mężczyzna.
- Jak to co? Młodość! — zaśmiał się głośno szef.
- Dobrze, że mu pan nie powiedział, że zabiją go naprawdę, a dopiero potem my go odratujemy — odezwał się milczący do tej pory mężczyzna.
- Że ciuknął go dwadzieścia trzy razy — zachichotał ten drugi, czyli pierwszy, wykonując w powietrzu kilkukrotnie gest ciukania sztyletem.
Szef spojrzał na niego krzywo i szybko się wycofał — nie ze słów, bo co się powiedziało, tego się nie odpowie i tylko czasami za to, lecz dosłownie — za plecy kolegi.
- Wierz mi, nie chciałbyś być ciuknięty choćby raz — zbeształ go. - A co do mówienia mu prawdy: Nie powinno się uprzedzać faktów i wpływać na bieg przeszłych wydarzeń. Zawsze mogłoby pójść coś nie tak i zmienilibyśmy historię w taki sposób, jakiego byśmy nie chcieli. No dobra, to... kogo następnego mamy na tapecie? Jak już się tutaj obrobimy?
Rozsądniejszy młodzieniec zajrzał dyskretnie do pada:
- Faraona Teti — poinformował.
- Starożytny Egipt — westchnął szef i zwrócił się do tego drugiego (czyli nadal pierwszego) chłopaka:
- Marku, jak będziesz próbował na kimś miejscowym swojego staroegipskiego, to obiecuję ci, że, nie zważając na okoliczności... od razu szczelę cię w ucho. Wiedziałem, że to całe zdalne nauczanie będzie miało w przyszłości swoje fatalne konsekwencje!
Zima 2021
* Witoj Cysorzu!
** Mors certa, hora incerta: Śmierć pewna, godzina niepewna.
*** Według źródeł historycznych (albo do nich zbliżonych) to w dniu idów marcowych, żona Cezara błagała go, aby pozostał w domu, ponieważ tej nocy męczyły ją krwawe koszmary o jego śmierci. Jednak na potrzeby opowiadania założyłem nieco inaczej. Kto po tylu wiekach wie, jak było naprawdę? Być może nawet tak, jak opisałem powyżej.
****Dziel i rządź.
RANY JULEK!
-Ave Caesar!*
Gajusz Juliusz Cezar drgnął i podniósł wzrok znad listu do dowódcy legionów w Dalmacji, który właśnie był pisał. Niemal przed jego nosem, spokojnie, jak gdyby stanie tuż przed jego nosem było dla nich czymś zwyczajnym, stało trzech mężczyzn.
Jakże oni weszli tak niezauważenie? - zdumiał się w środku — To zadziwiające, jak absorbujące może być coś tak zwyczajnego, jak pisanie listu!
Na czele trójki stał najstarszy z nich. Wnosząc po jego zaawansowanej siwiźnie, tudzież łysinie na czubku głowy, śmiało mógłby on być ojcem pozostałej dwójki, a po szatach wszystkich, że biedakami nie byli. Jednakże, biedni czy bogaci, nikt niezapowiedziany do jego prywatnej komnaty wchodzić nie powinien! Co więcej — nie powinien mieć do niej wstępu, którego z kolei powinna bronić im straż, a jego straż była złożona wyłącznie z najlepszych ludzi. Samych wypróbowanych w boju i lojalnych jak więc na Jowisza...
- Straż! - wykrzyknął w końcu poirytowany w stronę wyjścia z komnaty.
- Pan się nie trudzi — uśmiechnął się bezczelnie jeden z młodych natrętów. - Nikt nie przyjdzie. Zadbaliśmy o to!
Gajusz Juliusz Cezar najpierw skrzywił się w myślach na jego okropną wymowę, a dopiero potem w nich się zastanowił: Jak to... zadbali? Jednak, jak przystało inteligentnemu człowiekowi, długo się nad tym nie głowił. Zaraz domyślił się w jaki sposób oraz tego, że... to będzie dziś! Mors certa, hora... też certa!**
Z czego wynikało, że, tak jego żona, jak i jego wróżbita... się mylili! Strzeż się idów marcowych! Tak mówili jeszcze rano! A przecież... to dopiero jutro!***. W sumie... pomylili się tylko o jeden dzień — pomyślał o nich niemal z uznaniem i w myślach też się uśmiechnął. Jednak nie do nich, lecz do przewrotnego losu.
Wyszło na to, że raz na jakiś czas nawet jego wróżbicie uda się trafić blisko celu! Jaka szkoda, że o tym ostatnim razie nie będzie mógł mu opowiedzieć osobiście! Cóż, dla niego niewielka strata. Bez detali, ale usłyszy o nim od kogoś innego — nikt nie jest niezastąpiony. Nawet imperatorzy. W jego zawodzie trzeba się liczyć z takim końcem.
Zapewne ktoś inny w jego sytuacji obrązowiłby togę, uprzednio blednąc i łapiąc się za serce — jednak nie on, nie Gajusz Juliusz Cezar! Gajusz Juliusz Cezar uniósł wysoko podbródek i wystąpił do młodego człowieka... z poradą:
- Cudzoziemcze! Jeżeli zapłaciłeś komuś za lekcje łaciny, jak tylko go spotkasz, natychmiast zażądaj zwrotu pieniędzy. Tyle mam do powiedzenia. No, może jeszcze: Niczego nie żałuję. A teraz przystępujcie do tego, po co przyszliście!
Najstarszy z trójki obejrzał się na młodszego towarzysza.
- Patrz, słuchaj i ucz się! — powiedział, kiwając do niego głową. - To się nazywa mieć klasę! Nawet w takiej sytuacji... — zawiesił głos i odwiesił go w chwili, w której ponownie spojrzał na Cezara:
- ....a sytuacja nie jest ostateczna, Imperatorze. Nie jesteśmy skrytobójcami.
Czy skrytobójca przyznałby się do tego, że jest skrytobójcą? Przed swoją ofiarą pewnie tak, więc jeżeli jego nachodźca twierdzi, że nim nie jest, to... chyba może tak być.
- Rzymianami też nie jesteście, sądząc po waszym akcencie. Choć muszę przyznać, że pana jest o wiele lepszy od młodszego kompana. Kim więc jesteście i po co przybywacie? Najpierw jednak mi powiedzcie, co się stało z moją strażą.
Gajusz Juliusz Cezar, jak już nie musiał myśleć wyłącznie o własnym, mógł o innych — życiach naturalnie. Takie było z niego dobre panisko!
- Zapewniam cię panie, że nikt nie ucierpiał. Wszyscy śpią słodkim snem i bez cienia wątpliwości wkrótce się zbudzą — zapewnił go przywódca tajemniczej trójki podobno nieskrytobójców.
Gajusz Juliusz Cezar nie miał przesłanek, aby mu nie wierzyć, jednocześnie nie miał, żeby mu wierzyć, więc mu nie uwierzył, ale dla własnej wygody chwilowo założył, że jest tak, jak powiedział. Pośród pospólstwa nazywano to pospolicie zakłamaniem, a pośród ludzi wysoko urodzonych polityką. Gajusz Juliusz Cezar z pewnością był bardzo wysoko urodzony... a przynajmniej tak to przedstawiał innym.
- To, kim jesteśmy, nie jest tak istotne, jak to, z czym przybywamy — mówił dalej starszy mężczyzna — a przybywamy z ostrzeżeniem i propozycją. Jutro cię panie zabiją — zakończył bez ogródek.
Czyżby kolejni wróżbici? A do tego mistrzowie wkradania się do imperatorskich komnat.
- To ostatnie to było ostrzeżenie — zauważył Gajusz Juliusz Cezar. - Nie przybywacie z nim pierwsi, choć pierwsi... w tak oryginalny sposób — zdobył się na eufemizm. - A propozycja?
Nawet nie próbował się domyślać, jaka ona będzie. Zapewne tak oryginalna, jak oni sami i metoda ich wtargnięcia.
- Pewne odległe imperium potrzebuje twojej pomocy, panie. Konkretnie — przywództwa. Czyli że proponujemy ci, zostanie jego przywódcą. Dyktatorem — jeśli tak wolisz.
Gajusz Juliusz Cezar nie słyszał o żadnym imperium w potrzebie. To znaczy o żadnym, które do tego przed nim potrafiłoby się przyznać. Jednak najwyraźniej ono słyszało o nim i cokolwiek by o nim nie słyszało i jakkolwiek daleko od Rzymu by ono nie było oraz jakkolwiek kuriozalnie by to nie brzmiało... został zaintrygowany.
Wszak przywództwo, dowolnego szczebla, to nie byle co! Przywództwo to... przywództwo!
- Jak odległe jest to imperium? — dopytał się więc.
- O niemal dwa tysiące lat — poinformował go starzec.
Gajusz Juliusz Cezar ze zdumienia przetarł oczy, choć powinien uszy, bo przecież właśnie się przesłyszał!
- Dwa tysiące... czego? — poprosił o powtórzenie.
Starszy mężczyzna grzecznie powtórzył:
- Niemal dwa tysiące lat.
Tak więc bardzo dobrze usłyszał! Gajusz Juliusz Cezar najpierw głośno parsknął, dopiero potem się roześmiał — z ulgą. Wreszcie wszystko zrozumiał!
- Jednak jesteście zabójcami! — wykrzyknął odkrywczo. - Jedynie metodę wybraliście nietypową — postanowiliście zabić mnie śmiechem! Przyznajcie się, kto was nasłał!
Dowódca trójki nie raczył się przyznać, dowódca trójki raczył błyskawicznie sięgnąć pod szatę i wyciągnąć spod niej... nie — nie sztylet, lecz coś małego, co postawił przed Cezarem. Niepozorną, czarną kostkę, nad którą po chwili ukazało się... jakieś nieznane mu miasto. W miniaturze stworzonej jakby ze światła i gęstej mgły, ale nadal nadzwyczaj rzeczywiste.
Gajusz Juliusz Cezar odruchowo się cofnął — na tyle, jak bardzo pozwoliła mu ściana.
- To jedynie nieszkodliwe urządzenie — zapewnił go mężczyzna. - Jak na przykład lektyka, tylko... trochę bardziej złożone i wyprodukowane za dwa tysiące lat. Za jego pomocą w dowolnym miejscu można wyświetlić dowolny obraz. Na tym widzisz panie jedno z miast tego upadającego, potrzebującego twojej pomocy imperium. Nazwano je na cześć pewnego męczennika przeniesionej z Judei monoteistycznej religii, która w niedalekiej przyszłości stanie się jedyną religią Rzymu.
Gajusz Juliusz Cezar, mając przed sobą takie dowody, najpierw mu we wszystko uwierzył, a zaraz potem poważnie się zaniepokoił. Monoteizm? Z Judei? Gdzie w takim układzie miejsce na... boskość Cezara? Jego następców?
- Proszę się nie obawiać, Imperatorze! Rzymskie Imperium przetrwało właśnie dzięki tej religii. Jego dyktatorzy po prostu zostali jej przywódcami.
Starszy mężczyzna był bardzo spostrzegawczy i w lot domyślił się, co też mu chodziło po głowie. Gajusz Juliusz Cezar cicho odetchnął z ulgą. To rozumiał! To była polityka w najczystszej postaci! Sama jej esencja: Żeby nie zmieniło się nic... musi się zmienić bardzo wiele!
- Czyli że wy jesteście...
- Z pańskiej przyszłości, Imperatorze — dokończył mężczyzna i widząc, że Cezar ma chęć słuchać go dalej, kontynuował:
- Według historycznych zapisów, jutro ma pan zostać... pozbawiony życia — tym razem postanowił być delikatniejszy. - Naszym zadaniem jest zapobiec prawdziwej zbrodni i upozorować własną. Jutro umrze pan dla swoich i wkrótce po tym narodzi się dla naszych czasów...
- Narodzi się? — wszedł mu w zdanie Cezar. - W moim wieku ludzie się nie rodzą, ludzie w moim wieku co najwyżej... właśnie umierają — zakończył ze smutnym uśmiechem.
- O to proszę się nie martwić! — gorąco zapewnił go starszy mężczyzna. - Potrafimy podróżować poprzez czas, potrafimy i odmładzać. Wraz z nową tożsamością dostanie pan nowe, młode ciało i nową, wspaniałą przyszłość. Zachowując całą swoją dotychczasową wiedzę i wszystkie doświadczenia, naturalnie.
Oczy Gajusza Juliusza Cezara zabłysły jak dwie pochodnie. Co tam jak dwie pochodnie! Jak dwa słońca!
- A jaka jest... ta przyszłość? — zapytał jeszcze.
- Divide et impera**** — rzucił zwięźle mężczyzna.
Czyli że... niewiele się zmieniło.
*
- Jak pan myśli, szefie, co do niego przemówiło? — zapytał szefa, gdy przystanęli na chwilę odpocząć w zaułku nieopodal Świątyni Jowisza, uprzednio napomniany przez Cezara młody mężczyzna.
- Jak to co? Młodość! — zaśmiał się głośno szef.
- Dobrze, że mu pan nie powiedział, że zabiją go naprawdę, a dopiero potem my go odratujemy — odezwał się milczący do tej pory mężczyzna.
- Że ciuknął go dwadzieścia trzy razy — zachichotał ten drugi, czyli pierwszy, wykonując w powietrzu kilkukrotnie gest ciukania sztyletem.
Szef spojrzał na niego krzywo i szybko się wycofał — nie ze słów, bo co się powiedziało, tego się nie odpowie i tylko czasami za to, lecz dosłownie — za plecy kolegi.
- Wierz mi, nie chciałbyś być ciuknięty choćby raz — zbeształ go. - A co do mówienia mu prawdy: Nie powinno się uprzedzać faktów i wpływać na bieg przeszłych wydarzeń. Zawsze mogłoby pójść coś nie tak i zmienilibyśmy historię w taki sposób, jakiego byśmy nie chcieli. No dobra, to... kogo następnego mamy na tapecie? Jak już się tutaj obrobimy?
Rozsądniejszy młodzieniec zajrzał dyskretnie do pada:
- Faraona Teti — poinformował.
- Starożytny Egipt — westchnął szef i zwrócił się do tego drugiego (czyli nadal pierwszego) chłopaka:
- Marku, jak będziesz próbował na kimś miejscowym swojego staroegipskiego, to obiecuję ci, że, nie zważając na okoliczności... od razu szczelę cię w ucho. Wiedziałem, że to całe zdalne nauczanie będzie miało w przyszłości swoje fatalne konsekwencje!
Zima 2021
* Witoj Cysorzu!
** Mors certa, hora incerta: Śmierć pewna, godzina niepewna.
*** Według źródeł historycznych (albo do nich zbliżonych) to w dniu idów marcowych, żona Cezara błagała go, aby pozostał w domu, ponieważ tej nocy męczyły ją krwawe koszmary o jego śmierci. Jednak na potrzeby opowiadania założyłem nieco inaczej. Kto po tylu wiekach wie, jak było naprawdę? Być może nawet tak, jak opisałem powyżej.
****Dziel i rządź.
Sercerze