NIE ZAPOMNIJ ODDYCHAĆ
Każdy nosi w sobie wiele opowieści, których nie zna. Jeszcze.
Nie wiem jak w innych, bo w innych o t o nie wypytywałem, ale w mojej rodzinie przechodziło się przez t o w wieku około dwunastu lat, co oznaczało, że ja w stosunku do swoich kuzynów już załapałem „niewielkie” opóźnienie. Moje „około” minęło kilkadziesiąt dni temu — za dokładnie trzy skończę jedenaście lat, co nie przeszkadza mi nadal mieć nadzieję, że to będzie wkrótce. T o. Jeżeli tak naprawdę nie ma się czego uchwycić, to przynajmniej będę się trzymał tego.
W każdym razie tak mi wyszło z prostego rachunku: suma podanych lat podzielona przez liczbę wszystkich, którzy przez t o przeszli dawała właśnie niecałe dwanaście. Myślałem, że tata mój pomysł z poleganiem na własnych genach i podłóg nich wyliczeniem, kiedy ja przez t o przejdę, uzna za całkiem dobry... ale on jedynie głośno się z niego zaśmiał: „Jeżeli ja miałbym tylko jedno ramię, bo na przykład drugie straciłbym w wypadku, a ty tak, jak masz — cały komplet, to średnio mielibyśmy półtora, co jest oczywistym absurdem. Tak więc... czasami poleganie na średniej nie bardzo się sprawdza. Średnia to tylko średnia, czyli przeciętna, a ty przecież nie jesteś przeciętny”.
Tata przedstawił mi to tak obrazowo, że... na jego pomysł z trzema wspólnymi ramionami odpowiedziałem własnym z jedną piętą — tą, na której obróciłem się i odszedłem bez słowa, całkowicie go tym zaskakując, tak że dogonił mnie dopiero na podwórku.
„Wiem, że wkrótce będą twoje dwunaste urodziny i że to przez wyczekiwanie tego, czego jednocześnie tak bardzo się obawiasz, stałeś się nadwrażliwy, a jednak, zamiast cię wspomóc, zachowałem się jak stary głupiec. Wybacz, synu” — powiedział do moich pleców, po czym nieoczekiwanie mnie objął, mocno przytulił i dodał wprost do mojego ucha:
„T o zawsze przychodzi niespodziewanie. U jednych w wieku ośmiu, u innych szesnastu lat, ale zawsze niespodziewanie, a jak przyjdzie do ciebie... nie zapomnij oddychać”.
Obaj doskonale wiedzieliśmy, że to j a zachowałem się jak głupiec, nawet dwukrotnie: po raz pierwszy, wymyślając takie niedorzeczności (chyba musiałem mieć wtedy jakieś umysłowe zaćmienie) i po raz drugi obrażając się za to, że je głośno skomentował — a jednak on i tak wziął wszystko na siebie. To było to, do czego, jak mam nadzieję, i ja w przyszłości będę zdolny — ojcowska miłość.
Niestety, wzruszenie, które nie pozwoliło mi zaspokoić ciekawości i zapytać, o co chodzi z tym całym oddychaniem, opuściło mnie, dopiero kiedy wieczorem zasypiałem, czyli na moment przed chwilą... kiedy t o przyszło.
Na trzy dni przed moimi dwunastymi urodzinami, co oznaczało, że tym razem obaj mieliśmy rację: tata, z tym że przyjdzie niespodziewanie, a ja z tym, że przed moimi najbliższymi urodzinami. Z dużym poślizgiem, ale zawsze!
Przyszło, pochwyciło i pociągnęło mnie w głąb. W głąb mnie samego i doprawdy tego po sobie się nie spodziewałem — że jestem jak bezdenna otchłań. A do tego bezkresny jak niebo. To było doświadczenie, które na początek odbiera ci oddech, aby zaraz oddać ci wszystkie naraz. Wszystkie, jakich kiedykolwiek i gdziekolwiek dokonałeś. Doświadczenie, które zdziera maskę twojej osobowości tylko po to, aby pokazać ci, z kogo jesteś stworzony. Kto siedzi w tobie i kto siedzi w tym, który siedzi w tobie i... to okazuje się nie mieć końca. Wystawiony na nieskończoność zapominasz, kim jesteś i po kolei stajesz się nimi wszystkimi. S p a d a s z poprzez nich, dopóki nie zatrzyma cię zrozumienie, które nabywa się po drodze, że oni wszyscy są jednym. Zrozumienie, którym budzisz się do siebie i tego, że oni są tobą, a ty jesteś nimi — ich/waszą/twoją przyszłą/teraźniejszą najlepszą wizją tego, kim powinniście/powinieneś być. Wtedy już wiesz, kim jesteś. Wtedy w k o ń c u wiesz, kim jesteś i z tą świadomością powracasz na powierzchnię. Scalasz się. Integrujesz. Łączysz minione z teraźniejszym. Odbudowujesz się tym samym, lecz już nie takim samym — na większych, głębiej położonych i mocniejszych fundamentach możesz się odbudować jedynie większym i silniejszym. Pełnym. Już nie jesteś osobą — wreszcie jesteś sobą.
W moim własnym świecie nie odczuwałem upływu czasu, w świecie zewnętrznym mój rozpad i odbudowa trwały całe trzy dni, tak więc moje nowe narodziny przypadły na stare — tata czekał na mnie na podwórku z gratulacjami, życzeniami i pytającym spojrzeniem.
„To było najtrudniejsze i jednocześnie najwspanialsze doświadczenie w moim życiu” — odpowiedziałem na nie. - „Przed nim byłem jednym, w trakcie wieloma, a teraz wieloma w jednym i nadal tym, kim byłem przed”.
„A kiedyś będziesz jednym z wielu i zawsze sobą” — uśmiechnął się do mnie tata.
„Zawsze sobą” — odpowiedziałem mu uśmiechem. - „Istnieniem. Odegrałem w nim... tak wiele ról. Byłem wielkim przywódcą i wielkim samotnikiem. Nie raz byłem ojcem, wiele razy matką i parałem się tak wieloma różnymi zajęciami, że ciężko by mi było je wyliczyć. Na pewno większość z nich była specyficzna dla światów, na których żyłem, bo żyłem na wielu światach”.
„Wszyscy żyliśmy na wielu światach” — stwierdził tata.
„Tylko dlaczego o nich nie opowiadamy?” — zapytałem.
Dlaczego on nigdy mi o nich nie opowiadał? Pewnie dlatego, że tego nie lubił. Nie lubił o sobie opowiadać. Tata zdecydowanie nie był człowiekiem opowieści o czynach, tata był człowiekiem czynu.
„Pewnie dlatego, że teraz żyjemy na tym. Wybraliśmy ten. Ale pamiętamy o nich. Na tyle, w jakim stopniu jest to na naszym możliwe. Nawet jeśli na innych jest inaczej, na tym świecie rodzimy się bez pamięci naszych poprzednich żyć. Tak jest nam łatwiej rozpocząć nowe — bez obciążeń poprzednich. Przypominamy sobie o nich po jakimś czasie, czyli wtedy, kiedy jesteśmy na to gotowi. Choć czy można być gotowym na c o ś takiego?” — rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. Jak wtajemniczony wtajemniczonemu. Jak ktoś, kogo łączyło z kimś wspólne doświadczenie. - „Jednak i tak wkrótce świadomie zapomnisz większość tego, czego się o sobie dowiedziałeś. Nie odrzucisz tego, tylko umieścisz w bibliotece podświadomości, do której będziesz sięgał w razie potrzeby. Zawsze dobrze jest mieć taki zasób wiedzy, lecz nigdy wygodnie wszędzie go ze sobą dźwigać. Na co dzień wystarczy ci świadomość tego k i m jesteś... a skoro już o tym mówimy: Nie byłeś kiedyś cieślą lub stolarzem? Przydałoby się postawić nową komórkę i szukam pomocnika”.
A więc do tego wiodła ta rozmowa! Naprawdę nieźle to sobie wymyślił! Dokładnie czegoś takiego powinienem był się po nim spodziewać — tata był wyjątkowo pragmatyczny.
Wyjątkowo pragmatycznym człowiekiem czynu.
„Przyznaj się, że zwlekałeś z tym do mojego przebudzenia!” — roześmiałem się.
Tata nie chciał się przyznać, a ja pamiętałem, że byłem i cieślą i stolarzem i nawet architektem... na świecie, którego prawa fizyki pozwalały wznosić takie budowle, które na naszym... i wielu innych właśnie wielu by zadziwiły. Na naszym z kolei teraz dostrzegałem wiele tego, co na innych. Wiele ściągniętych z nich rozwiązań, co by oznaczało, że wielu z nas tutaj żyło tam, gdzie ja kiedyś.
„Dziwactw wznosić nam nie trzeba! My, miejscowi, jesteśmy prości ludzie i zadowolimy się zupełnie zwyczajną komórką, tak że biorę tylko tych dwóch pierwszych. Dopóki pamiętają co i jak” — zastrzegł się tata i po chwili, udając, że niby nagle o czymś sobie przypomniał, zapytał:
„Pamiętałeś o tym, o czym ci mówiłem p r z e d? O oddychaniu?”
Czy pamiętałem? Na pewno pamiętałem... że mi o tym mówił.
Tata zaśmiał się z tego i serdecznie poklepał mnie po plecach.
„To był tylko stary żart — jeszcze nikomu nie udało się przez te pierwsze chwile złapać oddechu”.
Zima 2023
Nie wiem jak w innych, bo w innych o t o nie wypytywałem, ale w mojej rodzinie przechodziło się przez t o w wieku około dwunastu lat, co oznaczało, że ja w stosunku do swoich kuzynów już załapałem „niewielkie” opóźnienie. Moje „około” minęło kilkadziesiąt dni temu — za dokładnie trzy skończę jedenaście lat, co nie przeszkadza mi nadal mieć nadzieję, że to będzie wkrótce. T o. Jeżeli tak naprawdę nie ma się czego uchwycić, to przynajmniej będę się trzymał tego.
W każdym razie tak mi wyszło z prostego rachunku: suma podanych lat podzielona przez liczbę wszystkich, którzy przez t o przeszli dawała właśnie niecałe dwanaście. Myślałem, że tata mój pomysł z poleganiem na własnych genach i podłóg nich wyliczeniem, kiedy ja przez t o przejdę, uzna za całkiem dobry... ale on jedynie głośno się z niego zaśmiał: „Jeżeli ja miałbym tylko jedno ramię, bo na przykład drugie straciłbym w wypadku, a ty tak, jak masz — cały komplet, to średnio mielibyśmy półtora, co jest oczywistym absurdem. Tak więc... czasami poleganie na średniej nie bardzo się sprawdza. Średnia to tylko średnia, czyli przeciętna, a ty przecież nie jesteś przeciętny”.
Tata przedstawił mi to tak obrazowo, że... na jego pomysł z trzema wspólnymi ramionami odpowiedziałem własnym z jedną piętą — tą, na której obróciłem się i odszedłem bez słowa, całkowicie go tym zaskakując, tak że dogonił mnie dopiero na podwórku.
„Wiem, że wkrótce będą twoje dwunaste urodziny i że to przez wyczekiwanie tego, czego jednocześnie tak bardzo się obawiasz, stałeś się nadwrażliwy, a jednak, zamiast cię wspomóc, zachowałem się jak stary głupiec. Wybacz, synu” — powiedział do moich pleców, po czym nieoczekiwanie mnie objął, mocno przytulił i dodał wprost do mojego ucha:
„T o zawsze przychodzi niespodziewanie. U jednych w wieku ośmiu, u innych szesnastu lat, ale zawsze niespodziewanie, a jak przyjdzie do ciebie... nie zapomnij oddychać”.
Obaj doskonale wiedzieliśmy, że to j a zachowałem się jak głupiec, nawet dwukrotnie: po raz pierwszy, wymyślając takie niedorzeczności (chyba musiałem mieć wtedy jakieś umysłowe zaćmienie) i po raz drugi obrażając się za to, że je głośno skomentował — a jednak on i tak wziął wszystko na siebie. To było to, do czego, jak mam nadzieję, i ja w przyszłości będę zdolny — ojcowska miłość.
Niestety, wzruszenie, które nie pozwoliło mi zaspokoić ciekawości i zapytać, o co chodzi z tym całym oddychaniem, opuściło mnie, dopiero kiedy wieczorem zasypiałem, czyli na moment przed chwilą... kiedy t o przyszło.
Na trzy dni przed moimi dwunastymi urodzinami, co oznaczało, że tym razem obaj mieliśmy rację: tata, z tym że przyjdzie niespodziewanie, a ja z tym, że przed moimi najbliższymi urodzinami. Z dużym poślizgiem, ale zawsze!
Przyszło, pochwyciło i pociągnęło mnie w głąb. W głąb mnie samego i doprawdy tego po sobie się nie spodziewałem — że jestem jak bezdenna otchłań. A do tego bezkresny jak niebo. To było doświadczenie, które na początek odbiera ci oddech, aby zaraz oddać ci wszystkie naraz. Wszystkie, jakich kiedykolwiek i gdziekolwiek dokonałeś. Doświadczenie, które zdziera maskę twojej osobowości tylko po to, aby pokazać ci, z kogo jesteś stworzony. Kto siedzi w tobie i kto siedzi w tym, który siedzi w tobie i... to okazuje się nie mieć końca. Wystawiony na nieskończoność zapominasz, kim jesteś i po kolei stajesz się nimi wszystkimi. S p a d a s z poprzez nich, dopóki nie zatrzyma cię zrozumienie, które nabywa się po drodze, że oni wszyscy są jednym. Zrozumienie, którym budzisz się do siebie i tego, że oni są tobą, a ty jesteś nimi — ich/waszą/twoją przyszłą/teraźniejszą najlepszą wizją tego, kim powinniście/powinieneś być. Wtedy już wiesz, kim jesteś. Wtedy w k o ń c u wiesz, kim jesteś i z tą świadomością powracasz na powierzchnię. Scalasz się. Integrujesz. Łączysz minione z teraźniejszym. Odbudowujesz się tym samym, lecz już nie takim samym — na większych, głębiej położonych i mocniejszych fundamentach możesz się odbudować jedynie większym i silniejszym. Pełnym. Już nie jesteś osobą — wreszcie jesteś sobą.
W moim własnym świecie nie odczuwałem upływu czasu, w świecie zewnętrznym mój rozpad i odbudowa trwały całe trzy dni, tak więc moje nowe narodziny przypadły na stare — tata czekał na mnie na podwórku z gratulacjami, życzeniami i pytającym spojrzeniem.
„To było najtrudniejsze i jednocześnie najwspanialsze doświadczenie w moim życiu” — odpowiedziałem na nie. - „Przed nim byłem jednym, w trakcie wieloma, a teraz wieloma w jednym i nadal tym, kim byłem przed”.
„A kiedyś będziesz jednym z wielu i zawsze sobą” — uśmiechnął się do mnie tata.
„Zawsze sobą” — odpowiedziałem mu uśmiechem. - „Istnieniem. Odegrałem w nim... tak wiele ról. Byłem wielkim przywódcą i wielkim samotnikiem. Nie raz byłem ojcem, wiele razy matką i parałem się tak wieloma różnymi zajęciami, że ciężko by mi było je wyliczyć. Na pewno większość z nich była specyficzna dla światów, na których żyłem, bo żyłem na wielu światach”.
„Wszyscy żyliśmy na wielu światach” — stwierdził tata.
„Tylko dlaczego o nich nie opowiadamy?” — zapytałem.
Dlaczego on nigdy mi o nich nie opowiadał? Pewnie dlatego, że tego nie lubił. Nie lubił o sobie opowiadać. Tata zdecydowanie nie był człowiekiem opowieści o czynach, tata był człowiekiem czynu.
„Pewnie dlatego, że teraz żyjemy na tym. Wybraliśmy ten. Ale pamiętamy o nich. Na tyle, w jakim stopniu jest to na naszym możliwe. Nawet jeśli na innych jest inaczej, na tym świecie rodzimy się bez pamięci naszych poprzednich żyć. Tak jest nam łatwiej rozpocząć nowe — bez obciążeń poprzednich. Przypominamy sobie o nich po jakimś czasie, czyli wtedy, kiedy jesteśmy na to gotowi. Choć czy można być gotowym na c o ś takiego?” — rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. Jak wtajemniczony wtajemniczonemu. Jak ktoś, kogo łączyło z kimś wspólne doświadczenie. - „Jednak i tak wkrótce świadomie zapomnisz większość tego, czego się o sobie dowiedziałeś. Nie odrzucisz tego, tylko umieścisz w bibliotece podświadomości, do której będziesz sięgał w razie potrzeby. Zawsze dobrze jest mieć taki zasób wiedzy, lecz nigdy wygodnie wszędzie go ze sobą dźwigać. Na co dzień wystarczy ci świadomość tego k i m jesteś... a skoro już o tym mówimy: Nie byłeś kiedyś cieślą lub stolarzem? Przydałoby się postawić nową komórkę i szukam pomocnika”.
A więc do tego wiodła ta rozmowa! Naprawdę nieźle to sobie wymyślił! Dokładnie czegoś takiego powinienem był się po nim spodziewać — tata był wyjątkowo pragmatyczny.
Wyjątkowo pragmatycznym człowiekiem czynu.
„Przyznaj się, że zwlekałeś z tym do mojego przebudzenia!” — roześmiałem się.
Tata nie chciał się przyznać, a ja pamiętałem, że byłem i cieślą i stolarzem i nawet architektem... na świecie, którego prawa fizyki pozwalały wznosić takie budowle, które na naszym... i wielu innych właśnie wielu by zadziwiły. Na naszym z kolei teraz dostrzegałem wiele tego, co na innych. Wiele ściągniętych z nich rozwiązań, co by oznaczało, że wielu z nas tutaj żyło tam, gdzie ja kiedyś.
„Dziwactw wznosić nam nie trzeba! My, miejscowi, jesteśmy prości ludzie i zadowolimy się zupełnie zwyczajną komórką, tak że biorę tylko tych dwóch pierwszych. Dopóki pamiętają co i jak” — zastrzegł się tata i po chwili, udając, że niby nagle o czymś sobie przypomniał, zapytał:
„Pamiętałeś o tym, o czym ci mówiłem p r z e d? O oddychaniu?”
Czy pamiętałem? Na pewno pamiętałem... że mi o tym mówił.
Tata zaśmiał się z tego i serdecznie poklepał mnie po plecach.
„To był tylko stary żart — jeszcze nikomu nie udało się przez te pierwsze chwile złapać oddechu”.
Zima 2023
Jeden wszechświat, jedno życie