BAJKA O CZŁOWIEKU, KTÓRY (WŁAŚCIWIE) SAM ROZPIEPRZYŁ SYSTEM
Poniższe oraz następne opowiadanie po raz pierwszy opublikowałem jako komentarze pod artykułami na blogach Tajnym Archiwum Watykańskim, oraz WIELKIM PRZEBUDZENIU.
Jeśli myślisz, że jesteś za mały, aby uczynić różnicę, spróbuj spać w obecności komara.
XIV Dalajlama
Był sobie człowiek. O którego przeciętnej powierzchowności naprawdę nie warto zbytnio się rozpisywać. Jeżeli wspomnę, że nie był ani gruby, ani chudy, nie wysoki, ale i nie niski, nie biedny, ale i niebogaty — będziecie mieć jego pełny opis.
A jeżeli taki wam nie wystarczy — spójrzcie sobie w najbliższe lustro.
Jednak to nie ono, czy też odbita w nim jego (wasza) powierzchowność, są w naszej opowieści najważniejsze. Tym będzie to, że naszemu (powiedzmy, że) bohaterowi wszystko obrzydło.
Ale tak już całkiem, na serio, do końca i do imentu.
Wszystko, co mógł kupić w sklepach i o czym mu mówiono, że podobno jest jedzeniem oraz całe gówno, które spływało na niego z telewizora, radia i gazet.
Które z kolei miało być tak zwaną prawdą porównywalną z tą objawioną, w którą on dawno temu przestał wierzyć.
Od tamtego czasu miał własną: jeżeli masz gównianą pracę, jesz to samo, co wydalasz, a zamiast wiedzy i informacji dostajesz właśnie to samo, to... jakie jest twoje życie?
Zapewne takie, które warto przewartościować, a dla niego najwyższą wartością stała się wolność. Taka od wszystkiego, co go zalewało i w czym niestety musiał się taplać.
Doskonale wiedział, że nie sposób wyciągnąć się samemu z bagna za włosy, ale mimo wszystko i na przekór losowi postanowił spróbować — wszem wobec ogłaszając się zupełnie wolnym i od wszystkiego niezależnym.
W sposób niezbyt wyszukany — poprzez film na jutubie.
Ech, śmiechu ludziska miały co niemiara! Ale on pozostał nieugięty i nawet poszedł o krok dalej. Trzeba mu przyznać, że całkiem odważny: zrzekł się obywatelstwa (nie)własnego państwa. W chwilę potem ogłaszając osobiste Państwo Jednego Człowieka.
To w końcu musiało pobudzić do działania dosyć już niemrawy System!
Niemrawy pewnie dlatego, że zarządzało nim kilku dosyć leciwych, również kilku, tyle że tysiącletnich nieludzi.
Nie bezpośrednio, bo to by się dopiero ludziska dziwowali, że to przecież takie brzydkie, a tak rządzić chce, ale poprzez kilku dorównujących im urodą ludzi. No a oni to już przez takich naprawdę całkiem ładnych. Przynajmniej z wierzchu, bo jakby zajrzeć do środka, to...
Może lepiej nie.
Ale i bez zaglądania tam, gdzie nie chcieli, żeby im zaglądać, łatwo było ich rozpoznać.
Otóż jak otwierali usta, to kłamali.
W każdym razie coś wokół niego zaczęło się dziać! Internetowe trolle przystąpiły do ofensywy, z drugiej flanki natarły telewizyjne prezerwatywy, a o kontrolach państwowych wszelakich nawet nie warto wspominać.
Naprawdę — nie warto.
Ale, jak już napisałem, to wszystko działo się wokół niego. Jak cyklon, którego on był okiem i właśnie tą swoją niewzruszoną postawą ostatecznie doprowadził system do wścieku dupy i rozwolnienia.
Co dla niego okazało się być czymś wręcz zbawiennym!
Oczyściwszy się, w końcu mógł zajrzeć głębiej tam, skąd czerpał swoje najlepsze pomysły.
Koncepcja, jaką powiedzmy, że urodził, była doprawdy jego godna: zasypmy go papierami!
Jeżeli sam sobie chce być krajem i narodem, państwem czy samotną wyspą, to... niech podpisze z wszystkimi pozostałymi porozumienia.
Traktaty i umowy handlowe. Przepisy wizowe i imigracyjne. Porozumienia o unikaniu podwójnego opodatkowania i... no weźta i dajta spokój!
Całe pierdyliardy ton makulatury!
Na której przejrzenie nie starczyłoby jednego życia...
Na szczęście, o czym system (który nie był aż tak cwany, jak to innym wmawiał) i nawet on sam nie wiedział... miał ich więcej.
W wielu równoległych oraz wyższych wymiarach, tudzież na innych światach i ich równoległych oraz wyższych wymiarach.
I wszyscy oni, wszystkie jego alternatywne życia, radośnie i z jakże uroczym hasłem na ustach: „Mata, nażryjta się!”, ruszyły mu z pomocą!
Cała armia... Tfu! Co za brzydkie słowo... Cała rzesz... Ups! Całe MNÓSTWO dobrych, przyjaznych i mądrych istot!
A pośród nich nawet jedna omnipotentna, która sama mogłaby wszystko załatwić ot tak! Pstrykając palcami!
Mogłaby, gdyby niestety nie była tak cholernie leniwa...
Ale trudno, najwyraźniej nawet wszechwładni nie są doskonali, a i bez jej wielkiego zaangażowania morze papierzysk, trochę bardzo wbrew naturze, rozdzieliło się na rzeki i popłynęło do poszczególnych zagród... to znaczy państw świata.
I ponownie niejako wbrew naturze, wywołując tym, nie powódź, lecz lawinę... ludzi, którzy poszli w jego ślady.
A za nimi ich pomocników z...
Przecież już wiecie skąd.
Wkrótce potem i jeszcze przed tym, nim na świecie zbrakło papieru...
...wszystko jebło.
Wiosna 2020
Jeśli myślisz, że jesteś za mały, aby uczynić różnicę, spróbuj spać w obecności komara.
XIV Dalajlama
Był sobie człowiek. O którego przeciętnej powierzchowności naprawdę nie warto zbytnio się rozpisywać. Jeżeli wspomnę, że nie był ani gruby, ani chudy, nie wysoki, ale i nie niski, nie biedny, ale i niebogaty — będziecie mieć jego pełny opis.
A jeżeli taki wam nie wystarczy — spójrzcie sobie w najbliższe lustro.
Jednak to nie ono, czy też odbita w nim jego (wasza) powierzchowność, są w naszej opowieści najważniejsze. Tym będzie to, że naszemu (powiedzmy, że) bohaterowi wszystko obrzydło.
Ale tak już całkiem, na serio, do końca i do imentu.
Wszystko, co mógł kupić w sklepach i o czym mu mówiono, że podobno jest jedzeniem oraz całe gówno, które spływało na niego z telewizora, radia i gazet.
Które z kolei miało być tak zwaną prawdą porównywalną z tą objawioną, w którą on dawno temu przestał wierzyć.
Od tamtego czasu miał własną: jeżeli masz gównianą pracę, jesz to samo, co wydalasz, a zamiast wiedzy i informacji dostajesz właśnie to samo, to... jakie jest twoje życie?
Zapewne takie, które warto przewartościować, a dla niego najwyższą wartością stała się wolność. Taka od wszystkiego, co go zalewało i w czym niestety musiał się taplać.
Doskonale wiedział, że nie sposób wyciągnąć się samemu z bagna za włosy, ale mimo wszystko i na przekór losowi postanowił spróbować — wszem wobec ogłaszając się zupełnie wolnym i od wszystkiego niezależnym.
W sposób niezbyt wyszukany — poprzez film na jutubie.
Ech, śmiechu ludziska miały co niemiara! Ale on pozostał nieugięty i nawet poszedł o krok dalej. Trzeba mu przyznać, że całkiem odważny: zrzekł się obywatelstwa (nie)własnego państwa. W chwilę potem ogłaszając osobiste Państwo Jednego Człowieka.
To w końcu musiało pobudzić do działania dosyć już niemrawy System!
Niemrawy pewnie dlatego, że zarządzało nim kilku dosyć leciwych, również kilku, tyle że tysiącletnich nieludzi.
Nie bezpośrednio, bo to by się dopiero ludziska dziwowali, że to przecież takie brzydkie, a tak rządzić chce, ale poprzez kilku dorównujących im urodą ludzi. No a oni to już przez takich naprawdę całkiem ładnych. Przynajmniej z wierzchu, bo jakby zajrzeć do środka, to...
Może lepiej nie.
Ale i bez zaglądania tam, gdzie nie chcieli, żeby im zaglądać, łatwo było ich rozpoznać.
Otóż jak otwierali usta, to kłamali.
W każdym razie coś wokół niego zaczęło się dziać! Internetowe trolle przystąpiły do ofensywy, z drugiej flanki natarły telewizyjne prezerwatywy, a o kontrolach państwowych wszelakich nawet nie warto wspominać.
Naprawdę — nie warto.
Ale, jak już napisałem, to wszystko działo się wokół niego. Jak cyklon, którego on był okiem i właśnie tą swoją niewzruszoną postawą ostatecznie doprowadził system do wścieku dupy i rozwolnienia.
Co dla niego okazało się być czymś wręcz zbawiennym!
Oczyściwszy się, w końcu mógł zajrzeć głębiej tam, skąd czerpał swoje najlepsze pomysły.
Koncepcja, jaką powiedzmy, że urodził, była doprawdy jego godna: zasypmy go papierami!
Jeżeli sam sobie chce być krajem i narodem, państwem czy samotną wyspą, to... niech podpisze z wszystkimi pozostałymi porozumienia.
Traktaty i umowy handlowe. Przepisy wizowe i imigracyjne. Porozumienia o unikaniu podwójnego opodatkowania i... no weźta i dajta spokój!
Całe pierdyliardy ton makulatury!
Na której przejrzenie nie starczyłoby jednego życia...
Na szczęście, o czym system (który nie był aż tak cwany, jak to innym wmawiał) i nawet on sam nie wiedział... miał ich więcej.
W wielu równoległych oraz wyższych wymiarach, tudzież na innych światach i ich równoległych oraz wyższych wymiarach.
I wszyscy oni, wszystkie jego alternatywne życia, radośnie i z jakże uroczym hasłem na ustach: „Mata, nażryjta się!”, ruszyły mu z pomocą!
Cała armia... Tfu! Co za brzydkie słowo... Cała rzesz... Ups! Całe MNÓSTWO dobrych, przyjaznych i mądrych istot!
A pośród nich nawet jedna omnipotentna, która sama mogłaby wszystko załatwić ot tak! Pstrykając palcami!
Mogłaby, gdyby niestety nie była tak cholernie leniwa...
Ale trudno, najwyraźniej nawet wszechwładni nie są doskonali, a i bez jej wielkiego zaangażowania morze papierzysk, trochę bardzo wbrew naturze, rozdzieliło się na rzeki i popłynęło do poszczególnych zagród... to znaczy państw świata.
I ponownie niejako wbrew naturze, wywołując tym, nie powódź, lecz lawinę... ludzi, którzy poszli w jego ślady.
A za nimi ich pomocników z...
Przecież już wiecie skąd.
Wkrótce potem i jeszcze przed tym, nim na świecie zbrakło papieru...
...wszystko jebło.
Wiosna 2020
Dawno, dawno temu...