RADIO WOLNY WSZECHŚWIAT
Powyższy tytuł nie jest pochodną (jeżeli ktoś by tak pomyślał) znanego Polakom z czasów poprzedniego PRL-u nadającego z Monachium Radia Wolna Europa, lecz tytułu powieści Philipa K. Dicka Radio Wolne Albemuth (Radio Free Albemuth).
A może jest połączeniem ich obu?
A może jest połączeniem ich obu?
Przeciągnąłem się i szeroko ziewnąłem, tak że najpierw coś chrupło mi w krzyżu, a potem w szczęce, ale pomimo to świat i tak pozostał piękny. Ten sam świat, który właściwie rozsypywał się niemal na moich oczach, co nie przeszkodziło mi spokojnie stać przed swoim blokiem i z uśmiechem na ustach i lekkością w sercu patrzeć pod wschodzące wiosenne słońce.
- Dzień dobry panie Mirku! — wyrwało mnie z samozadowolenia sąsiedzkie powitanie.
Starszy, siwy jak gołąbek i drobny jak lalka pan Jastrzębski zaszedł mnie z boku i przystanął trzy kroki przede mną. Pan Jastrzębski mieszkał bezpośrednio nad nami i choć znałem go całe swoje świadome życie, jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy zapytać się, jak ma na imię. Choćby własnych rodziców.
- Dzień dobry panie Jastrzębski — odkłoniłem się, nawet dosłownie. - Jest pan ode mnie dużo starszy, tak więc bardzo proszę zwracać się do mnie wyłącznie po imieniu.
- A ja bardzo proszę nie wypominać mi mojego słusznego wieku! — mrugnął do mnie, poprawiając wżynające mu się w ramiona poprzez ciemnozieloną wojskową kurtkę parciane paski oliwkowego, również wojskowego i, wnosząc po tym, jak mocno mu się one wżynały, raczej ciężkiego plecaka. - A jeżeli będziesz przy tym obstawał, to ty także będziesz musiał mówić mi po imieniu. Bo inaczej się obrażę! — zakończył, głośno się śmiejąc.
- Remigiusz — dodał domyślnie po chwili. - Zdrobniale: Remek.
No proszę, pan Jastrzębski okazał się być Remigiuszem! Pierwszym, jakiego poznałem, a jeżeli tak bardzo nalegał, aby zwracać się do niego po imieniu, to nie wypadało mu odmawiać. Starszym podobno się ustępuje.
- Wracasz z zakupów? — zapytałem więc bezceremonialnie, przez co poczułem się nieco nieswojo.
Nawet do tak pozornie drobnej zmiany, jak zwracanie się do kogoś trzykrotnie od siebie starszego jak do kolegi, trzeba się przyzwyczaić.
- Można tak powiedzieć — odparł Remek, ponownie poprawiając plecak. - A ty idziesz do pracy?
- Tego akurat nie można powiedzieć. Wczoraj mnie z niej wywalili — poinformowałem go, szeroko przy tym się uśmiechając, z czego bez trudu mógł wywnioskować, jak bardzo mnie to zmartwiło.
- Czyli że co? Powinienem ci pogratulować? — zaśmiał się serdecznie.
- Och, niekoniecznie — zbyłem ten nadmiar uprzejmości machnięciem dłoni. - Nie wiem, czy ona do mnie, czy ja do niej, ale na pewno jakiś czas temu przestaliśmy do siebie pasować. Nasze rozstanie było po prostu nieuniknione. Zresztą, ostatnio tak wiele się rozeszło: władza z rozumem, prawo ze sprawiedliwością, medycyna z sumieniem, rolnicy z naturą a ludzie generalnie z rozsądkiem. Pewnie dlatego wszystko wokół się wali...
Remigiusz potwierdził moje obserwacje, z powagą kiwając głową.
- Jeżeli ludzie przestają coś wspierać, to prędzej czy później musi się to zawalić — dodał od siebie. - Ale ty nie wyglądałeś mi na kogoś tym zmartwionego. Już z daleka widziałem, jak radośnie się uśmiechasz. Chyba że... zwyczajnie cieszyłeś się, że nie musisz iść do roboty.
Chyba, ale nieco sobie ze mnie zakpił i niechybnie było w tym ziarnko prawdy, lecz moje wyjątkowo dobre samopoczucie miało o wiele głębszą przyczynę, niż trywialne uwolnienie się od nielubianej pracy. Co prawda zbyt głęboką, abym zdołał do niej dotrzeć, ale czułem, że ona gdzieś tam we mnie jest.
- To raczej nie to i... właściwie sam nie wiem co — przyznałem się. - Od dzisiejszego przebudzenia wszystko wydaje mi się... jakieś lepsze. To znaczy — nie wydaje mi się, tylko j e s t lepsze — sprostowałem. - Mniej skomplikowane, jaśniejsze, pełniejsze i... — nie bardzo wiedząc, co tu jeszcze dodać, zakończyłem wszystko znacznym: i w ogóle.
- Wyobraź sobie, że doskonale cię rozumiem, bo też tak mam! — rozpromienił się pan Jastrzębski.
Remigiusz.
- I chyba nawet wiem, dlaczego tak jest!
Spojrzałem na niego pytająco, na co on zaprosił mnie do siebie:
- O takich sprawach najlepiej jest rozmawiać przy dobrej herbacie i jeszcze lepszym ciastku. Lubisz napoleonkę?
Czy lubiłem? Tak dawno jej nie jadłem, że zdążyłem zapomnieć, jak smakowała, dlatego pewności mieć nie mogłem, ale...
- Jeżeli jest słodka, to lubię — zapewniłem go. - I dobrze, że pan na mnie trafił, bo windę też dopiero co trafił — jasny szlag, a ten plecak wygląda mi na solidnie wypchany...
Ku mojemu zdziwieniu, Remigiusz przekazał mi swój ciężar bez ceregieli, słowa i zwłoki. To, dlaczego, zrozumiałem gdzieś pomiędzy tym, jak uśmiechnął się z wyraźną ulgą, a tym, kiedy poczułem go na własnych ramionach. Wcale co do niego się nie myliłem — był ciężki i to cholernie. Tak że najpierw sapnąłem, roześmiałem się w następnej kolejności:
- Wiedział pan... to znaczy — wiedziałeś — poprawiłem się — że ja mam dobre serce, a winda jest zepsuta, stąd to zaproszenie na poczęstunek. No i swoją drogą — masz krzepę! - spojrzałem na niego z niekłamanym podziwem. - To, co tam masz, to niechybnie żelazna porcja na czarną godzinę!
- To tylko nieco warzyw od znajomego rolnika z targu — poklepał to, co jeszcze przed chwilą dociskało go do podłoża. - I zaprosiłbym cię, nawet gdyby nie było potrzeby wnoszenia czegokolwiek na własnych plecach na dziewiąte piętro. Przecież mamy coś do obgadania.
Jak na człowieka, jak sam o sobie powiedział — w słusznym wieku, mijał piętra zadziwiająco sprawnie, a do drzwi własnego mieszkania, w przeciwieństwie do mnie, dotarł bez zadyszki. Usprawiedliwiało mnie jedynie to, że musiałem przeciwstawiać się zwiększonej o zawartość Remkowego plecaka sile przyciągania.
Tuż przed pchnięciem rozbrojonych z zamka drzwi Remigiusz spojrzał na mnie tak, jakby zastanawiał się, czy aby na pewno słusznie czyni. Po krótkiej chwili wewnętrznych rozterek zachęcająco się uśmiechnął. Zdaje się, że on również musiał pokonać stare nawyki.
Po tym nastąpił drugi dziś związany z nim pierwszy raz: przestąpiłem próg jego domu. Przez to, że mieszkał nade mną, odniosłem wrażenie, jakbym znalazł się w pomalowanej na biało, szaro i jasnożółto oraz umeblowanej ciemnymi antykami z epoki średniego Gierka wersji własnego mieszkania. Choć co do epoki mogłem się mylić. Następnie dałem się zaskoczyć jego wyjątkowej schludności. Bez wątpienia moje wyobrażenie o tym, jak powinien mieszkać samotny wdowiec, którego dzieci dawno temu wywędrowały w świat, było stereotypowe.
- Przejdź do największego pokoju — zaprosił mnie dalej, pomagając mi rozkulbaczyć się z plecaka i uwolnić od kurtki. - Drogę znasz. Ja tymczasem nastawię wodę.
Środek jego największego pokoju zajmował duży drewniany stół, którego środek z kolei coś... co nijak nie pasowało do dużego, nakręcanego stojącego zegara, podkolorowanej ślubnej fotografii, makaty z jeleniami na rykowisku i pozostałego, standardowego i dość leciwego wyposażenia. Coś, co wydawało się przynależeć do innego świata — świata przyszłości. Masa pospinanych cienkimi kablami najeżonych tranzystorami, rezystorami i ten, kto się na tym wyznaje, wie czym jeszcze, płytek układów scalonych.
Remigiusz zastał mnie głęboko nad tym całym podejrzanym ustrojstwem pochylonego. W rękach trzymał tacę ze szklankami z parującą herbatą i talerzykami z kawałkami ciasta. Albo u niego woda gotowała się dużo szybciej niż piętro niżej, albo ja przyglądając się jego sprzętowi, straciłem rachubę czasu.
- Przyznaję, że niezbyt się na tym znam, ale... komputer to raczej nie jest? — spojrzałem na niego pytająco.
- Nie jest — potwierdził gospodarz, ostrożnie odstawiając tacę na wolny skrawek stołu. - To radio.
Przyjrzałem się temu czemuś ponownie i... na radio też niezbyt mi to pasowało. Lecz z drugiej strony, gdyby to wszystko siedziało w jakieś choćby trochę radio-podobnej skrzynce, przyjąłbym jego stwierdzenie natychmiast.
Ale nie siedziało.
- To naprawdę jest radio — zapewnił mnie, widząc odmalowane na mojej twarzy powątpiewanie. - Tak jakby.... własnej konstrukcji.
W to ostatnie akurat nie wątpiłem, tylko dlaczego tak jakby?
- I co to niby znaczy?
Remigiusz gestem pokazał, żebym usiadł przy stole. W chwili, gdy odsuwałem krzesło, on zasiadł naprzeciw.
- To, co tu widzisz — wskazał wzrokiem na złożoną konstrukcję — jest powiązane z tym, o czym mieliśmy porozmawiać i... naprawdę nie wiem, od czego zacząć — nagle się zafrasował.
- No to może tak standardowo? Od początku? — zaproponowałem.
Remigiusz uśmiechnął się, wzruszając ramionami.
- Od początku? Ba! Ale gdzież on jest? — poskrobał się po potylicy, zapewne zaczynając pilnie go pod nią poszukiwać.
Następnie westchnął i spojrzał w sufit, wewnętrznie nadal wędrując po własnym umyśle. Jego podróż trwała jakieś pół minuty i zakończyła się utkwionym we mnie bystrym spojrzeniem.
- To może tak... — zaczął mówić, poprawiając się w krześle, jakby nagle zaczęło go ono podskubywać w siedzenie. - Przemieszczające się po najbliższej jądra atomu orbicie elektrony mają ładunek o wiele niższy od tych z dalszej orbity, jednakże, gdy potraktować je wysokoenergetycznymi kwantami światła, natychmiast zmieniają orbitę na wyższą. W następstwie czego taki atom zmienia swoje właściwości, a zbudowany z takich atomów obiekt, dla niepodlegającego energetycznym wpływom obserwatora, zwyczajnie znika z jego rzeczywistości*. Otóż dziś nasz cały układ słoneczny ostatecznie znalazł się właśnie w takim bombardowanym energetycznymi kwantami obszarze kosmosu — zakończył z czymś na kształt błysku zadowolenia w oczach.
Zabrzmiało sensownie i naukowo i nawet mogło tak być, co nie oznaczało, że zrozumiałem, do czego zmierza.
- Czyli że...? — ponagliłem go.
- Czyli że cała nasza rzeczywistość uległa zmianie. Prawa natury zmieniły się na tyle, że niektóre znane nam zjawiska dłużej nie będą występować no i pojawią się całkiem nowe. Co przełoży się także na naszą świadomość, która wreszcie przestanie tolerować takie zachowania jak kłamanie, oszukiwanie i temu podobne. Co naturalnie będzie miało swoje pozytywne konsekwencje. Podświadomie już to poczuliśmy, stąd nasze dzisiejsze dobre samopoczucia.
Nie wiem, skąd miał te informacje oraz z czego wywiódł to przełożenie na nasze zachowania i samopoczucia, ale faktem było, że dziś czułem się wyjątkowo dobrze. Wolny od trosk jak nigdy dotąd.
- No dobrze, przyjmijmy, że tak jest — odłożyłem roztrząsanie tego na później — lecz co to ma wspólnego z twoim radiem? — wskazałem na nie dłonią.
Remigiuszowi ponownie zaświeciły się oczy.
- Najpierw, kilka miesięcy temu, w moim umyśle pojawiła się jego ogólna koncepcja, potem stopniowo zaczęły spływać do mnie instrukcje budowy, no i tak też je składałem — krok po kroku. Kompletowałem elementy i dołączałem do już zmontowanych, a gdy było gotowe... nie chciało działać. Dopiero całkiem niedawno zrozumiałem dlaczego.
Ja w tym momencie także! Jednocześnie zrozumiałem, cóż to były za błyski w jego oczach — to była ekscytacja!
- Aby zadziałało, musieliśmy znaleźć się w nowej rzeczywistości, gdzie panują inne prawa fizyki! - wykrzyknąłem odkrywczo.
- Otóż to! — odkrzyknął równie entuzjastycznie Remigiusz. - To pewnie z niej dochodziły do mnie jego plany. To co, próbujemy? — zapytał, nonszalancko zawieszając dłoń nad włącznikiem.
- A czy papież jest katolikiem? — odparłem pytaniem.
Poniewczasie zorientowałem się, że akurat to porównanie do najtrafniejszych nie należało, ale Remigiusz i tak zrozumiał, że odpalamy i to natychmiast. Pstryknął włącznikiem i po chwili z dwóch umieszczonych na regałach głośników popłynął delikatny elektrostatyczny szum.
- To dobrze, to znaczy, że w końcu działa — uspokoił mnie. - Teraz trzeba tylko ustalić częstotliwość — dopowiedział, dotykając kolejnego przycisku. Po niedługiej chwili głośniki odezwały się miłym damskim głosem, który mówił... coś po hiszpańsku.
Remigiusz zaczął nasłuchiwać tak, jakby cokolwiek z tego rozumiał i zdaje się, że nawet tak było, bo po kilkunastu sekundach z uśmiechem zadowolenia zaczął szybko coś przełączać. Gdy skończył, podniósł do góry wskazujący palec i zakomunikował:
- Uwaga! Zaraz będzie po polsku!
A po polsku inna pani powiedziała:
- Tu Radio Wolny Wszechświat. Witajcie Ziemianie!
Zima 2022
* Moja interpretacja tego, co usłyszałem w podlinkowanej w tym wpisie audycji Ziggy'ego z Texasu. Dla mniej cierpliwych: o powyższym zagadnieniu mówi od około 9 minuty i 20 sekundy.
Piątek, trzynastego, za trzynaście trzynasta
...oraz ta.