PRZYSZŁOŚĆ ZACZYNA SIĘ DZIŚ
Wszelkie podobieństwo naszych bohaterów do gminnych potentatów panów Zbyszków, zjadających swoje poprzedniczki sekretarek Cześ i nowo wybranych wójtów Jakubów jest zupełnie przypadkowe.
Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie.
Ten, który tu wchodził, czyli pan Zbyszek, jedynie dwukrotnie zamrugał, ale przyczepiona wzdłuż górnej krawędzi paskiem zwykłej przeźroczystej taśmy do drzwi kartka formatu A4 z dziwnym napisem nie zniknęła.
- Na pewno dobrze trafiłem? — zapytał samego siebie.
Zdezorientowany obejrzał się przez ramię — metr i pół za nim, pod oknem, przy tym samym co zawsze biurku nadal siedziała ta sama od... czort jeden wie ilu lat wójtowa sekretarka, z którą, wchodząc, zdawkowo się przywitał. Czyli że jednak nie zabłądził, no bo właściwie niby jak? W budynku, który był prawie jak jego drugi dom? No, może trzeci, jeżeli policzyć jego biuro, a czwarty, jeżeli doda dom kochanki i... pomimo oczywistych przesłanek, że znalazł się dokładnie tam, gdzie chciał się znaleźć, niepokój go nie opuścił.
Nie przegonił go nawet miły uśmiech i zachęcający do wejścia do wójtowego gabinetu gest pulchnej sekretarki pani Czesi, którą pan Zbyszek od dawna podejrzewał o dosłowne wygryzienie poprzedniej i od tego samego momentu nosił się z zamiarem sprawdzenia, czy nie zaginęła bez śladu.
Zachęty to on nie potrzebował! Jedynie pewności, której pozbawiła go ta durna kartka i wróciło dopiero znajome skrzypienie przepracowanej sprężyny klamki. Teraz wszystko dało się podrobić, pewnie nawet panią Czesię razem z jej dziesięcioma palcami u obu rąk, z których osiem było jak różowiutkie serdelki a dwa jak pół, ale nie tego dźwięku! Pan Zbyszek odetchnął z ulgą — jednak był w domu. Drugim, trzecim, albo czwartym.
- Kuba, co to za nowości?! — wykrzyknął od progu, wskazując na powiewającą w wywołanym gwałtownym otwarciem drzwi podmuchu powietrza kartkę.
- Czy jako nowy wójt w pierwszym dniu sprawowania przez siebie urzędu od razu muszę wprowadzać jakieś nowości? — odparł, pochylony nad szufladą biurka Jakub. - Spokojnie, na razie nawet nie wiem, gdzie co leży, ale jak już się zorientuję... — zakończył mówić i zaczął w niej grzebać. Po dłuższej chwili poszukiwań uszczęśliwiony triumfalnie pokazał mu... srebrny biurowy zszywacz.
- Aaaa... — machnął nim lekceważąco, widząc, na co pan Zbyszek zwrócił uwagę. - Że niby to? To takie motto z poematu jednego włoskiego nieboszczyka*. Totalna prowizorka. Jak znajdę więcej taśmy, przykleję ją jeszcze od dołu, żeby nie powiewała tak nieelegancko przy każdym otwarciu drzwi, jak nie przymierzając jakiś polityk. A jak się dorobię, zamówię takie wygrawerowane na metalowej tabliczce. Chyba że się nie dorobię, wtedy sam wypalę je na desce i jakoś zamontuję. Będzie prawie za darmo. Wiesz, na początku myślałem o zupełnie innym: „Divide et Impera”, dziel i rządź, ale gdzie mi tam, wioskowemu kacykowi do takich wielkich haseł! Takie bardziej by pasowało przed wejściem do sejmu, czy kancelarii prezesa rady ministrów.
Pan Zbyszek znał nowego wójta nie od dziś i aż do dziś myślał, że już nie zaskoczy go jego kolejne dziwactwo. Najpierw nad nim głęboko westchnął, potem zaśmiał się z tego ostatniego, co powiedział:
- Że niby oni tam — wskazał mniej więcej na północny zachód, w stronę stolicy — dzielą ludzi, sprzedając im różne poglądy, podczas gdy sami mają tylko jeden — na kasę? Że dla podtrzymania iluzji na sali plenarnej udają, że się między sobą żrą a pod zasłoną tego, w kuluarach poklepują się po pleckach i dogadują wspólne interesy?
- Mniej więcej. Ja bym jednak powiedział: przekręty i dodał, że po knajpach też — dodał Jakub.
- Właściwie tak — zgodził się pan Zbyszek, który sam był w tym praktykiem z niezłym wynikiem i niezłą pamięcią — nie zapomniał, o co pytał wchodząc, co po części już się wyjaśniło i pozostała tylko ta druga część:
- A za tym twoim hasłem, jakie szachrajstwo się ukrywa? Chyba że żadne, bo służy jedynie... mottywacji do pracy? — zaśmiał się z własnego dowcipu, który nie miał żadnego sensu, ale przynajmniej był zabawną grą słów.
Dla Jakuba jednak miał:
- A żebyś wiedział. Dokładnie: demottywacji tych, którzy przychodzą do mnie z wewnętrznym przeświadczeniem, że wszystko mogą i wszystko im wolno.
Nawet z tą „demottywacją” to nie miało być zabawne i nie było. Pan Zbyszek oczytany może i nie był i nie potrafił cytować włoskich czy innych zagranicznych umarlaków, bo do stworzenia i prowadzenia swojego małego, lokalnego handlowo-usługowego imperium nie było mu to potrzebne. Do tego w zupełności wystarczało mu bycie bystrym i jako bystry człowiek wiedział, że czasami trzeba puścić coś mimo uszu, nawet wypominanie mu tego, z czym nigdy się nie krył i na czym zresztą nigdy nie stracił. Jeżeli dostatecznie długo będziesz wmawiał innym, że jesteś od nich lepszy, w końcu w to uwierzą — czemuś to tak działało, a Kuba do bólu mógł się nie zgadzać, że świat należał do butnych i bezczelnych jak on... ale dziś sprawa była poważniejsza. Dziś chodziło o coś większego, o prawdę tak ponurą, jak nagle jego oblicze, gdy oglądał się na drzwi, po drugiej stronie których, jak byk wielkimi jak woły literami stało... że dał się oszukać. Samemu sobie. Przecież był bystry, kiedyś musiał to dostrzec. Szkoda tylko, że za późno.
- Czyli ten przetarg na rozbudowę sieci kanalizacyjnej...? — zarzucił wędkę na głęboką wodę.
- Jeśli złożysz najlepszą ofertę, to wygrasz.
- To jednak j e s t coś nowego – zauważył.
Ryba nie chwyciła i nie dlatego, że ktoś inny ją podkarmił. Nie chwyciła... bo to była taka dziwna ryba. Pan Zbyszek był tego pewien w takim samym stopniu, jak mu się to nie podobało. Przecież znał go nie od dziś... ale dopiero dziś go zrozumiał.
Podszedł do fotela dla petentów i ciężko na niego opadł, a jak skończył się w nim zapadać, zaczął zapadać się w sobie. W rozpacz i rezygnację. A tyle sobie po nim obiecywał! Miał być kurą, która będzie znosiła dla niego złote jajka. Co tam jajka! Jajca!
Miał...
- Myślałeś, że moje słowa o sprawiedliwości i uczciwości podczas kampanii to zwykłe, wyświechtane slogany — wdarł się w jego wewnętrzne użalanie się nad zaprzepaszczoną wspaniałą przyszłością jej zniszczyciel. - Myślałeś, że moje obietnice były tak samo puste, jak moich poprzedników. Że to wszystko to szopka dla mas i jedna wyborcza kiełbacha. Myślałeś tak... bo inaczej nie potrafisz. Nie potrafisz nie myśleć tylko o sobie. Nawet patrząc na mnie, widziałeś siebie. Patrząc na mnie, widziałeś wyłącznie kasę, dzisiaj w końcu zobaczyłeś mnie. Jeżeli ktoś kogoś oszukiwał, to jedynie ty samego siebie. Ja nie udawałem. Zawsze mówiłem ci prawdę, na którą byłeś głuchy, tak że mnie do swoich pretensji nie mieszaj.
To już pan Zbyszek niestety wiedział. Ożywił się na wzmiankę o kasie:
- Skoro mowa o pieniądzach — powiedział, wyciągając w jego stronę oskarżycielsko drżący od targających nim emocji palec — to zainwestowałem ich w ciebie całkiem sporo i... wszystkie jak krew w piach.
Wójt Jakub przecząco pokręcił głową:
- Mylisz się: to była najlepsza inwestycja w twoim życiu. Tylko jeszcze tego nie rozumiesz.
Palec powoli opadł i emocje też. Na placu boju pozostał jedynie sarkazm:
- Taaa? — zagadnął z przekąsem. - No to może zrób tak, żebym zrozumiał? Proszę bardzo: przekonaj mnie, biznesmena, starego wyjadacza, że to interes życia. Opowiedz, jak to będziesz, z tą swoją „uczciwością i szczerością” poruszał się w świecie oszustwa, zakłamania, układów, układzików i powszechnej korupcji. No już, oświecaj mnie, czas start — spojrzał wymownie na ścienny zegar.
Jakub wzruszył ramionami:
- To proste — dokładnie tak, jak powiedziałeś. Ja będę się z nią poruszał, a ona będzie jak tarcza, dzięki której nic z tego, co wymieniłeś, do mnie nie przylgnie. Jedynie ci, którzy myślą podobnie, a przecież o to w tym chodzi — żeby przyciągać przykładem. Ludzi, którzy będą się jednoczyć w idei wzajemnego poszanowania i szanowania praw natury, której człowiek jest częścią. Na nich obu powinniśmy tworzyć własne prawa. I utworzymy. Z czasem. Jak stanie się nas jeszcze więcej. Jak tu, na dole, z dala od wielkomiejskiego szaleństwa i obłudnych polityków najwyższego szczebla wychowamy od podstaw ludzi, którzy rozwiną to, co im przekażemy i staną się od nas lepsi. Wtedy oni zaczną przewodzić nam. Najświatlejsi z nich. Odwrotnie do współczesnych liderów będą ciągnąć ludzkość za sobą w górę, dopóki nie stanie na równi z nimi. Dopóki nie stanie się tak mądra, że nie będzie potrzebować przewodników. Sama nim sobie będzie. Sami będziemy sobie przewodnikami. W końcu będziemy odpowiedzialni. W końcu będziemy samoświadomi. Indywidualnie i jako całość. Niestety my, stare dziady, raczej tych pięknych czasów nie doczekamy. A obecną cywilizację, która nawet spisane przez siebie prawa ma za papier do podcierania, czeka jedynie samozagłada. Sam chyba już widzisz, dokąd wiodą nas ci wszyscy oszuści, którzy mianują się zbawcami ludzkości. Dlatego inwestycja we mnie jest najlepszą inwestycją w twoim życiu. To inwestycja w przyszłość twoich, moich i innych dzieci, które dzięki odpowiednim wzorcom mają nie tylko szansę przetrwać, ale pójść do przodu. No i jak, przekonałem cię?
Owszem, przekonał go... że jest szalony i jego serce chyba też było, bo było za. Jedynie rozum się wzdragał. Z połączenia obu wyszło niedowierzające potrząsanie głową.
- Cholerny marzyciel — mruknął pod nosem. - Zauważ, że nie nazwałem cię pieprzonym idealistą.
I jak tu do kogoś tak odrealnionego mieć realne pretensje?
Jakub skwitował jego uwagę chichotem:
- Zauważyłem, a ty zauważ, że marzenia są różne, ale wszystko zaczyna się od nich.
- Wiem. Ja też je mam. Właśnie te różne — odparł pan Zbyszek. - I myliłeś się: potrafię myśleć o innych. Często myślę o swoich dzieciach i nawet o swojej żonie, którą zdradzam. O nie swojej, z którą ją zdradzam też i myślę... nie, nie myślę — czuję, że ich wszystkich kocham.
- Bo masz wielkie serce — pokiwał głową Jakub, który poznał je chyba lepiej od niego samego. - Niestety rozum za nim nie podąża, a ja, żeby podążyć za swoimi ideałami sprawiedliwości i uczciwości, muszę uczciwie wyznać, że choć cię nie oszukiwałem, to nie do końca byłem z tobą szczery. No i że trochę cię wykorzystałem.
Pan Zbyszek zechciał machnąć na jego wyznanie lewą dłonią, która przypomniała mu, że od samego wyjścia na parkingu z samochodu obciążona jest teczką. Gdyby nie procenty, które każdego innego dnia były w niej wyłącznie na papierze, byłaby znacznie lżejsza.
- To żaden sekret, ale miło, że się do tego przyznałeś. Także przed sobą. Uczciwie — puścił do niego oczko. - Ale czy uczciwi i szczerzy ludzie tacy jak ty, na pewno podtruwają się alkoholem? — zapytał, podnosząc wyżej swój ciężar.
Oczy Jakuba podążyły za nim. Pan Zbyszek oczywiście przyniósł mu paliwo na drogę nowej kariery.
- Co za pytanie! Przecież doskonale wiesz, że dążący do doskonałości ludzie tacy jak ja... zawsze z umiarem i zawsze naszą śliwowicą. I zawsze po pracy — dodał, widząc podążającą w stronę zamka teczki dłoń pana Zbyszka.
Pan Zbyszek wycofał ją i z rozbawieniem podrapał się nią po brodzie.
- No tak, powinienem się domyślić. W sumie to nawet dobrze, że nadal jesteś niedoskonały. Inaczej pewnie byśmy się nie dogadali. A tak... jak umawiamy się na wieczór? U mnie, czy u ciebie?
- Może być u mnie — zaproponował Jakub. - Wypijemy za przyszłość i dzieci. Za przyszłość naszych dzieci.
Taka niby zima, ale bardziej jak wiosna, 2024
* Dante Alighieri, Boska komedia
Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie.
Ten, który tu wchodził, czyli pan Zbyszek, jedynie dwukrotnie zamrugał, ale przyczepiona wzdłuż górnej krawędzi paskiem zwykłej przeźroczystej taśmy do drzwi kartka formatu A4 z dziwnym napisem nie zniknęła.
- Na pewno dobrze trafiłem? — zapytał samego siebie.
Zdezorientowany obejrzał się przez ramię — metr i pół za nim, pod oknem, przy tym samym co zawsze biurku nadal siedziała ta sama od... czort jeden wie ilu lat wójtowa sekretarka, z którą, wchodząc, zdawkowo się przywitał. Czyli że jednak nie zabłądził, no bo właściwie niby jak? W budynku, który był prawie jak jego drugi dom? No, może trzeci, jeżeli policzyć jego biuro, a czwarty, jeżeli doda dom kochanki i... pomimo oczywistych przesłanek, że znalazł się dokładnie tam, gdzie chciał się znaleźć, niepokój go nie opuścił.
Nie przegonił go nawet miły uśmiech i zachęcający do wejścia do wójtowego gabinetu gest pulchnej sekretarki pani Czesi, którą pan Zbyszek od dawna podejrzewał o dosłowne wygryzienie poprzedniej i od tego samego momentu nosił się z zamiarem sprawdzenia, czy nie zaginęła bez śladu.
Zachęty to on nie potrzebował! Jedynie pewności, której pozbawiła go ta durna kartka i wróciło dopiero znajome skrzypienie przepracowanej sprężyny klamki. Teraz wszystko dało się podrobić, pewnie nawet panią Czesię razem z jej dziesięcioma palcami u obu rąk, z których osiem było jak różowiutkie serdelki a dwa jak pół, ale nie tego dźwięku! Pan Zbyszek odetchnął z ulgą — jednak był w domu. Drugim, trzecim, albo czwartym.
- Kuba, co to za nowości?! — wykrzyknął od progu, wskazując na powiewającą w wywołanym gwałtownym otwarciem drzwi podmuchu powietrza kartkę.
- Czy jako nowy wójt w pierwszym dniu sprawowania przez siebie urzędu od razu muszę wprowadzać jakieś nowości? — odparł, pochylony nad szufladą biurka Jakub. - Spokojnie, na razie nawet nie wiem, gdzie co leży, ale jak już się zorientuję... — zakończył mówić i zaczął w niej grzebać. Po dłuższej chwili poszukiwań uszczęśliwiony triumfalnie pokazał mu... srebrny biurowy zszywacz.
- Aaaa... — machnął nim lekceważąco, widząc, na co pan Zbyszek zwrócił uwagę. - Że niby to? To takie motto z poematu jednego włoskiego nieboszczyka*. Totalna prowizorka. Jak znajdę więcej taśmy, przykleję ją jeszcze od dołu, żeby nie powiewała tak nieelegancko przy każdym otwarciu drzwi, jak nie przymierzając jakiś polityk. A jak się dorobię, zamówię takie wygrawerowane na metalowej tabliczce. Chyba że się nie dorobię, wtedy sam wypalę je na desce i jakoś zamontuję. Będzie prawie za darmo. Wiesz, na początku myślałem o zupełnie innym: „Divide et Impera”, dziel i rządź, ale gdzie mi tam, wioskowemu kacykowi do takich wielkich haseł! Takie bardziej by pasowało przed wejściem do sejmu, czy kancelarii prezesa rady ministrów.
Pan Zbyszek znał nowego wójta nie od dziś i aż do dziś myślał, że już nie zaskoczy go jego kolejne dziwactwo. Najpierw nad nim głęboko westchnął, potem zaśmiał się z tego ostatniego, co powiedział:
- Że niby oni tam — wskazał mniej więcej na północny zachód, w stronę stolicy — dzielą ludzi, sprzedając im różne poglądy, podczas gdy sami mają tylko jeden — na kasę? Że dla podtrzymania iluzji na sali plenarnej udają, że się między sobą żrą a pod zasłoną tego, w kuluarach poklepują się po pleckach i dogadują wspólne interesy?
- Mniej więcej. Ja bym jednak powiedział: przekręty i dodał, że po knajpach też — dodał Jakub.
- Właściwie tak — zgodził się pan Zbyszek, który sam był w tym praktykiem z niezłym wynikiem i niezłą pamięcią — nie zapomniał, o co pytał wchodząc, co po części już się wyjaśniło i pozostała tylko ta druga część:
- A za tym twoim hasłem, jakie szachrajstwo się ukrywa? Chyba że żadne, bo służy jedynie... mottywacji do pracy? — zaśmiał się z własnego dowcipu, który nie miał żadnego sensu, ale przynajmniej był zabawną grą słów.
Dla Jakuba jednak miał:
- A żebyś wiedział. Dokładnie: demottywacji tych, którzy przychodzą do mnie z wewnętrznym przeświadczeniem, że wszystko mogą i wszystko im wolno.
Nawet z tą „demottywacją” to nie miało być zabawne i nie było. Pan Zbyszek oczytany może i nie był i nie potrafił cytować włoskich czy innych zagranicznych umarlaków, bo do stworzenia i prowadzenia swojego małego, lokalnego handlowo-usługowego imperium nie było mu to potrzebne. Do tego w zupełności wystarczało mu bycie bystrym i jako bystry człowiek wiedział, że czasami trzeba puścić coś mimo uszu, nawet wypominanie mu tego, z czym nigdy się nie krył i na czym zresztą nigdy nie stracił. Jeżeli dostatecznie długo będziesz wmawiał innym, że jesteś od nich lepszy, w końcu w to uwierzą — czemuś to tak działało, a Kuba do bólu mógł się nie zgadzać, że świat należał do butnych i bezczelnych jak on... ale dziś sprawa była poważniejsza. Dziś chodziło o coś większego, o prawdę tak ponurą, jak nagle jego oblicze, gdy oglądał się na drzwi, po drugiej stronie których, jak byk wielkimi jak woły literami stało... że dał się oszukać. Samemu sobie. Przecież był bystry, kiedyś musiał to dostrzec. Szkoda tylko, że za późno.
- Czyli ten przetarg na rozbudowę sieci kanalizacyjnej...? — zarzucił wędkę na głęboką wodę.
- Jeśli złożysz najlepszą ofertę, to wygrasz.
- To jednak j e s t coś nowego – zauważył.
Ryba nie chwyciła i nie dlatego, że ktoś inny ją podkarmił. Nie chwyciła... bo to była taka dziwna ryba. Pan Zbyszek był tego pewien w takim samym stopniu, jak mu się to nie podobało. Przecież znał go nie od dziś... ale dopiero dziś go zrozumiał.
Podszedł do fotela dla petentów i ciężko na niego opadł, a jak skończył się w nim zapadać, zaczął zapadać się w sobie. W rozpacz i rezygnację. A tyle sobie po nim obiecywał! Miał być kurą, która będzie znosiła dla niego złote jajka. Co tam jajka! Jajca!
Miał...
- Myślałeś, że moje słowa o sprawiedliwości i uczciwości podczas kampanii to zwykłe, wyświechtane slogany — wdarł się w jego wewnętrzne użalanie się nad zaprzepaszczoną wspaniałą przyszłością jej zniszczyciel. - Myślałeś, że moje obietnice były tak samo puste, jak moich poprzedników. Że to wszystko to szopka dla mas i jedna wyborcza kiełbacha. Myślałeś tak... bo inaczej nie potrafisz. Nie potrafisz nie myśleć tylko o sobie. Nawet patrząc na mnie, widziałeś siebie. Patrząc na mnie, widziałeś wyłącznie kasę, dzisiaj w końcu zobaczyłeś mnie. Jeżeli ktoś kogoś oszukiwał, to jedynie ty samego siebie. Ja nie udawałem. Zawsze mówiłem ci prawdę, na którą byłeś głuchy, tak że mnie do swoich pretensji nie mieszaj.
To już pan Zbyszek niestety wiedział. Ożywił się na wzmiankę o kasie:
- Skoro mowa o pieniądzach — powiedział, wyciągając w jego stronę oskarżycielsko drżący od targających nim emocji palec — to zainwestowałem ich w ciebie całkiem sporo i... wszystkie jak krew w piach.
Wójt Jakub przecząco pokręcił głową:
- Mylisz się: to była najlepsza inwestycja w twoim życiu. Tylko jeszcze tego nie rozumiesz.
Palec powoli opadł i emocje też. Na placu boju pozostał jedynie sarkazm:
- Taaa? — zagadnął z przekąsem. - No to może zrób tak, żebym zrozumiał? Proszę bardzo: przekonaj mnie, biznesmena, starego wyjadacza, że to interes życia. Opowiedz, jak to będziesz, z tą swoją „uczciwością i szczerością” poruszał się w świecie oszustwa, zakłamania, układów, układzików i powszechnej korupcji. No już, oświecaj mnie, czas start — spojrzał wymownie na ścienny zegar.
Jakub wzruszył ramionami:
- To proste — dokładnie tak, jak powiedziałeś. Ja będę się z nią poruszał, a ona będzie jak tarcza, dzięki której nic z tego, co wymieniłeś, do mnie nie przylgnie. Jedynie ci, którzy myślą podobnie, a przecież o to w tym chodzi — żeby przyciągać przykładem. Ludzi, którzy będą się jednoczyć w idei wzajemnego poszanowania i szanowania praw natury, której człowiek jest częścią. Na nich obu powinniśmy tworzyć własne prawa. I utworzymy. Z czasem. Jak stanie się nas jeszcze więcej. Jak tu, na dole, z dala od wielkomiejskiego szaleństwa i obłudnych polityków najwyższego szczebla wychowamy od podstaw ludzi, którzy rozwiną to, co im przekażemy i staną się od nas lepsi. Wtedy oni zaczną przewodzić nam. Najświatlejsi z nich. Odwrotnie do współczesnych liderów będą ciągnąć ludzkość za sobą w górę, dopóki nie stanie na równi z nimi. Dopóki nie stanie się tak mądra, że nie będzie potrzebować przewodników. Sama nim sobie będzie. Sami będziemy sobie przewodnikami. W końcu będziemy odpowiedzialni. W końcu będziemy samoświadomi. Indywidualnie i jako całość. Niestety my, stare dziady, raczej tych pięknych czasów nie doczekamy. A obecną cywilizację, która nawet spisane przez siebie prawa ma za papier do podcierania, czeka jedynie samozagłada. Sam chyba już widzisz, dokąd wiodą nas ci wszyscy oszuści, którzy mianują się zbawcami ludzkości. Dlatego inwestycja we mnie jest najlepszą inwestycją w twoim życiu. To inwestycja w przyszłość twoich, moich i innych dzieci, które dzięki odpowiednim wzorcom mają nie tylko szansę przetrwać, ale pójść do przodu. No i jak, przekonałem cię?
Owszem, przekonał go... że jest szalony i jego serce chyba też było, bo było za. Jedynie rozum się wzdragał. Z połączenia obu wyszło niedowierzające potrząsanie głową.
- Cholerny marzyciel — mruknął pod nosem. - Zauważ, że nie nazwałem cię pieprzonym idealistą.
I jak tu do kogoś tak odrealnionego mieć realne pretensje?
Jakub skwitował jego uwagę chichotem:
- Zauważyłem, a ty zauważ, że marzenia są różne, ale wszystko zaczyna się od nich.
- Wiem. Ja też je mam. Właśnie te różne — odparł pan Zbyszek. - I myliłeś się: potrafię myśleć o innych. Często myślę o swoich dzieciach i nawet o swojej żonie, którą zdradzam. O nie swojej, z którą ją zdradzam też i myślę... nie, nie myślę — czuję, że ich wszystkich kocham.
- Bo masz wielkie serce — pokiwał głową Jakub, który poznał je chyba lepiej od niego samego. - Niestety rozum za nim nie podąża, a ja, żeby podążyć za swoimi ideałami sprawiedliwości i uczciwości, muszę uczciwie wyznać, że choć cię nie oszukiwałem, to nie do końca byłem z tobą szczery. No i że trochę cię wykorzystałem.
Pan Zbyszek zechciał machnąć na jego wyznanie lewą dłonią, która przypomniała mu, że od samego wyjścia na parkingu z samochodu obciążona jest teczką. Gdyby nie procenty, które każdego innego dnia były w niej wyłącznie na papierze, byłaby znacznie lżejsza.
- To żaden sekret, ale miło, że się do tego przyznałeś. Także przed sobą. Uczciwie — puścił do niego oczko. - Ale czy uczciwi i szczerzy ludzie tacy jak ty, na pewno podtruwają się alkoholem? — zapytał, podnosząc wyżej swój ciężar.
Oczy Jakuba podążyły za nim. Pan Zbyszek oczywiście przyniósł mu paliwo na drogę nowej kariery.
- Co za pytanie! Przecież doskonale wiesz, że dążący do doskonałości ludzie tacy jak ja... zawsze z umiarem i zawsze naszą śliwowicą. I zawsze po pracy — dodał, widząc podążającą w stronę zamka teczki dłoń pana Zbyszka.
Pan Zbyszek wycofał ją i z rozbawieniem podrapał się nią po brodzie.
- No tak, powinienem się domyślić. W sumie to nawet dobrze, że nadal jesteś niedoskonały. Inaczej pewnie byśmy się nie dogadali. A tak... jak umawiamy się na wieczór? U mnie, czy u ciebie?
- Może być u mnie — zaproponował Jakub. - Wypijemy za przyszłość i dzieci. Za przyszłość naszych dzieci.
Taka niby zima, ale bardziej jak wiosna, 2024
* Dante Alighieri, Boska komedia
Powrót do pierwszego opowiadania